Muzeum Kul­tury Ludowej w Kolbuszowej
Muzeum Kul­tury Ludowej w Kolbuszowej
W skansenowej szkole panuje atmosfera z lat 30. ubiegłego wieku
Marta Woynarowska/GN

Rustykalna teleportacja

Brak komentarzy: 0

Andrzej Capiga, Marta Woynarowska

GOSC.PL

publikacja 29.08.2012 08:51

„Bardzo ładny skansen. Ale najbardziej podobała mi się w nim moja Bożenka…” – tak brzmi jeden z najzabawniejszych wpisów do księgi pamiątkowej kolbuszowskiego skansenu.

Oprowadzając wycieczki po skansenie, pani Magda niejedno już słyszała i widziała. Gimnastykę umysłową zapewnia jej koniecz­ność ekspresowego kojarzenia, kiedy musi młodzieży wytłumaczyć np. co to jest sierp lub cep.

- Z sier­pem nawet nie jest tak źle, bo mówią, że to taki hak do cięcia – śmieje się. – Ale z cepem tragedia. Więc wyjaśniłam, że to taki rodzaj nunchaku. Od razu wiedzieli, o co chodzi. Do­dałam tylko, że oba kije, z których je­den był dłuższy, łączył sznur, nie zaś łańcuch. Nie dowierzają informa­cjom, że dawniej nie było prądu, w zabawkach, które poruszają się, szukają baterii. Przecież dzięcioł nie może stukać, ptaszek trzepotać skrzydłami, a kółko kręcić się bez zasilania! Takie znaki czasu.

Dlatego tak istotne są działania edukacyjne podejmowane przez kolbuszowskie muzeum, za które było już nieraz nagradzane, m.in. muzealnym Oscarem, czyli Sybillą w 2007 r. A tych jest do wyboru, do koloru o każdej porze roku i w dodatku dla wszystkich rocz­ników. Na naukę przecież nigdy nie jest za późno. Można zatem podszkolić się w sztuce kulinarnej, by potem zaskoczyć gości i rodzinę oryginalnymi i dzisiaj zapomnia­nymi specjałami dawnej kuchni wiejskiej. Do wspólnego gotowania zaprasza „babcia Janina”, która już trzykrotnie zdradzała sekrety swojej kuchni.

– W warsztatach może uczestniczyć każdy – wy­jaśnia dyrektor Jacek Bardan. – Młodzież, seniorzy, panie, a także panowie, których do tej pory było niemal jak na lekarstwo – dodaje z uśmiechem.

Pragnących zabłysnąć swymi umiejętnościami i podać np. zupę żydowską, mielonki z kapusty lub hamantajki, zwane też kikle, za­chęcamy do wspólnego gotowania z panią Janiną Olszowy. Nie tylko na gotowanie stawiają pracownicy skansenu, zachęcają bowiem do po­znawania i zdobywania innych umiejętności w ramach warszta­tów „Do ETNOdzieła” skierowa­nych do dzieci i dorosłych.

– Ak­cję organizowania różnego rodzaju warsztatów etnograficznych na tak szeroką skalę podjęliśmy właści­wie w tym roku – wyjaśnia Jacek Bardan. – Wcześniej było to utrud­nione przez brak odpowiedniego zaplecza. Owszem, odbywały się lekcje muzealne adresowane głów­nie do szkół, ale zaledwie w ciągu paru miesięcy, najczęściej były to maj, czerwiec oraz przełom września i października. Ograni­czała nas przede wszystkim pogo­da. Obecnie, kiedy wygospodaro­waliśmy pomieszczenia w dawnej szkole, możemy naszą ofertę zde­cydowanie rozszerzyć.

Kolbuszowski skansen, wbrew swej nazwie, kojarzącej się z czymś starym i skostniałym, jest żywą wioską, tętniącą codziennymi pro­blemami, pracami. Wśród zagród słychać gdakania, pianie koguta, w stawach i kałużach chętnie plu­skają się stada kaczek, trawę zaś „koszą” owce i kozy. Te ostatnie zresztą nie tylko trawę, nie prze­puszczają bowiem niczemu, co się zieleni. Na polach zaś można spotkać żniwiarzy, zaś w karczmie bawiących się „dawnych” miesz­kańców wsi.

Ostała się ino chałupa
Kolbuszowski skansen gro­madzi różnego rodzaju obiekty dokumentujące zabudowę i życie dawnych osad lasowiackich i rze­szowskich. Czasami, jak w przypad­ku chałupy z Jeziórka, są one jedy­nym znakiem, że kiedyś taka wieś istniała. Dzisiaj bowiem po dużej i ludnej niegdyś wiosce ostała się owa chałupa oraz zdjęcia i ludzkie wspomnienia. Resztę pochłonęła kopalnia siarki.

Dlatego każdy nabytek bu­dzi ogromną radość dyrektora i pracowników muzeum, tak jak najnowszy obiekt, czyli okazały drewniany kościół pw. św. Marka Ewangelisty z Rzochowa, pocho­dzący z 1840 r. Docelowo bowiem Jacek Bardan chciałby odtworzyć pełny układ dawnej wsi, w której obok chłopskich chat, funkcjono­wał szlachecki dwór, a w swoisty sposób łączył je stojący najczęściej w centrum osady kościół parafialny.

– Chałupy mamy, kościół też, a w niedługim być może czasie dojdzie zespół dworski – cieszy się Jacek Bardan. – Miejsce jest już wy­znaczone, podobnie jak na tartak. Mamy już dwa obiekty dawnej za­budowy małomiasteczkowej, któ­ra coraz szybciej znika z naszego krajobrazu.

Większość obiektów muzeum udało się pozyskać za darmo. – Ludzie chętnie przekazywali nam swoje stare domy, obok których wyrastały nowe, murowane – mówi Jacek Bardan. – Przeniesienie obiektu nie jest sprawą łatwą, nie tylko ze względów technicz­nych. Wiąże się z tym cały pro­ces. Należy bowiem sporządzić dokładne studium historyczne, przeprowadzić inwentaryzację architektoniczną, przygotować aranżację, scenariusz ekspozycji, zgromadzić odpowiedni sprzęt i całe wyposażenie dawnych do­mostw. Musimy zatem zastanowić się, co chcemy pokazać na ekspozy­cji. Każda chałupa, szkoła, kościół, warsztat musi dokładnie oddawać realia przeszłości, tu nie ma miejsca na żadne uproszczenia, przekła­mania.

– Kilka lat temu udało się nam pozyskać dom państwa Sob­ków z Handzlówki, w którym za­chowały się, co wydaje się wręcz niewiarygodne, sprzęty sprzed kilku dziesięcioleci – wyjaśnia Ja­cek Bardan. – Również świątynia z Rzochowa trafiła do nas z peł­nym wyposażeniem. Przed roze­braniem i przewiezieniem obiekt jest dokładnie inwentaryzowany, wszystko numerowane, by później już w skansenie móc go zestawić. Przed przystąpieniem do budowy wszystko poddawane jest renowa­cji i konserwacji. Tak było również w przypadku kościoła z Rzochowa.

– W czasie rozbiórki natrafiliśmy na starą polichromię namalowaną na płótnie, która pokrywała całe wnętrze świątyni. Dlatego podjęli­śmy decyzję o przywróceniu pier­wotnej i rezygnacji z późniejszej malatury – opowiada dyrektor kolbuszowskiego muzeum. Rekonsekracja świątyni planowana jest na przyszły rok we wspomnienie jej patrona, czyli św. Marka.

Pierwsza strona Poprzednia strona strona 2 z 2 Następna strona Ostatnia strona