publikacja 29.08.2012 08:51
„Bardzo ładny skansen. Ale najbardziej podobała mi się w nim moja Bożenka…” – tak brzmi jeden z najzabawniejszych wpisów do księgi pamiątkowej kolbuszowskiego skansenu.
Oprowadzając wycieczki po skansenie, pani Magda niejedno już słyszała i widziała. Gimnastykę umysłową zapewnia jej konieczność ekspresowego kojarzenia, kiedy musi młodzieży wytłumaczyć np. co to jest sierp lub cep.
- Z sierpem nawet nie jest tak źle, bo mówią, że to taki hak do cięcia – śmieje się. – Ale z cepem tragedia. Więc wyjaśniłam, że to taki rodzaj nunchaku. Od razu wiedzieli, o co chodzi. Dodałam tylko, że oba kije, z których jeden był dłuższy, łączył sznur, nie zaś łańcuch. Nie dowierzają informacjom, że dawniej nie było prądu, w zabawkach, które poruszają się, szukają baterii. Przecież dzięcioł nie może stukać, ptaszek trzepotać skrzydłami, a kółko kręcić się bez zasilania! Takie znaki czasu.
Dlatego tak istotne są działania edukacyjne podejmowane przez kolbuszowskie muzeum, za które było już nieraz nagradzane, m.in. muzealnym Oscarem, czyli Sybillą w 2007 r. A tych jest do wyboru, do koloru o każdej porze roku i w dodatku dla wszystkich roczników. Na naukę przecież nigdy nie jest za późno. Można zatem podszkolić się w sztuce kulinarnej, by potem zaskoczyć gości i rodzinę oryginalnymi i dzisiaj zapomnianymi specjałami dawnej kuchni wiejskiej. Do wspólnego gotowania zaprasza „babcia Janina”, która już trzykrotnie zdradzała sekrety swojej kuchni.
– W warsztatach może uczestniczyć każdy – wyjaśnia dyrektor Jacek Bardan. – Młodzież, seniorzy, panie, a także panowie, których do tej pory było niemal jak na lekarstwo – dodaje z uśmiechem.
Pragnących zabłysnąć swymi umiejętnościami i podać np. zupę żydowską, mielonki z kapusty lub hamantajki, zwane też kikle, zachęcamy do wspólnego gotowania z panią Janiną Olszowy. Nie tylko na gotowanie stawiają pracownicy skansenu, zachęcają bowiem do poznawania i zdobywania innych umiejętności w ramach warsztatów „Do ETNOdzieła” skierowanych do dzieci i dorosłych.
– Akcję organizowania różnego rodzaju warsztatów etnograficznych na tak szeroką skalę podjęliśmy właściwie w tym roku – wyjaśnia Jacek Bardan. – Wcześniej było to utrudnione przez brak odpowiedniego zaplecza. Owszem, odbywały się lekcje muzealne adresowane głównie do szkół, ale zaledwie w ciągu paru miesięcy, najczęściej były to maj, czerwiec oraz przełom września i października. Ograniczała nas przede wszystkim pogoda. Obecnie, kiedy wygospodarowaliśmy pomieszczenia w dawnej szkole, możemy naszą ofertę zdecydowanie rozszerzyć.
Kolbuszowski skansen, wbrew swej nazwie, kojarzącej się z czymś starym i skostniałym, jest żywą wioską, tętniącą codziennymi problemami, pracami. Wśród zagród słychać gdakania, pianie koguta, w stawach i kałużach chętnie pluskają się stada kaczek, trawę zaś „koszą” owce i kozy. Te ostatnie zresztą nie tylko trawę, nie przepuszczają bowiem niczemu, co się zieleni. Na polach zaś można spotkać żniwiarzy, zaś w karczmie bawiących się „dawnych” mieszkańców wsi.
Ostała się ino chałupa
Kolbuszowski skansen gromadzi różnego rodzaju obiekty dokumentujące zabudowę i życie dawnych osad lasowiackich i rzeszowskich. Czasami, jak w przypadku chałupy z Jeziórka, są one jedynym znakiem, że kiedyś taka wieś istniała. Dzisiaj bowiem po dużej i ludnej niegdyś wiosce ostała się owa chałupa oraz zdjęcia i ludzkie wspomnienia. Resztę pochłonęła kopalnia siarki.
Dlatego każdy nabytek budzi ogromną radość dyrektora i pracowników muzeum, tak jak najnowszy obiekt, czyli okazały drewniany kościół pw. św. Marka Ewangelisty z Rzochowa, pochodzący z 1840 r. Docelowo bowiem Jacek Bardan chciałby odtworzyć pełny układ dawnej wsi, w której obok chłopskich chat, funkcjonował szlachecki dwór, a w swoisty sposób łączył je stojący najczęściej w centrum osady kościół parafialny.
– Chałupy mamy, kościół też, a w niedługim być może czasie dojdzie zespół dworski – cieszy się Jacek Bardan. – Miejsce jest już wyznaczone, podobnie jak na tartak. Mamy już dwa obiekty dawnej zabudowy małomiasteczkowej, która coraz szybciej znika z naszego krajobrazu.
Większość obiektów muzeum udało się pozyskać za darmo. – Ludzie chętnie przekazywali nam swoje stare domy, obok których wyrastały nowe, murowane – mówi Jacek Bardan. – Przeniesienie obiektu nie jest sprawą łatwą, nie tylko ze względów technicznych. Wiąże się z tym cały proces. Należy bowiem sporządzić dokładne studium historyczne, przeprowadzić inwentaryzację architektoniczną, przygotować aranżację, scenariusz ekspozycji, zgromadzić odpowiedni sprzęt i całe wyposażenie dawnych domostw. Musimy zatem zastanowić się, co chcemy pokazać na ekspozycji. Każda chałupa, szkoła, kościół, warsztat musi dokładnie oddawać realia przeszłości, tu nie ma miejsca na żadne uproszczenia, przekłamania.
– Kilka lat temu udało się nam pozyskać dom państwa Sobków z Handzlówki, w którym zachowały się, co wydaje się wręcz niewiarygodne, sprzęty sprzed kilku dziesięcioleci – wyjaśnia Jacek Bardan. – Również świątynia z Rzochowa trafiła do nas z pełnym wyposażeniem. Przed rozebraniem i przewiezieniem obiekt jest dokładnie inwentaryzowany, wszystko numerowane, by później już w skansenie móc go zestawić. Przed przystąpieniem do budowy wszystko poddawane jest renowacji i konserwacji. Tak było również w przypadku kościoła z Rzochowa.
– W czasie rozbiórki natrafiliśmy na starą polichromię namalowaną na płótnie, która pokrywała całe wnętrze świątyni. Dlatego podjęliśmy decyzję o przywróceniu pierwotnej i rezygnacji z późniejszej malatury – opowiada dyrektor kolbuszowskiego muzeum. Rekonsekracja świątyni planowana jest na przyszły rok we wspomnienie jej patrona, czyli św. Marka.