publikacja 16.04.2014 05:45
Modlitwa i sztuka. Przydrożne kapliczki i kalwarie do zadumy nad Bożą Męką skłaniają zwykle pieszych wędrowców. W okolicach Trzebnicy zrodził się pomysł, by do towarzyszenia cierpiącemu Zbawicielowi zaprosić także rowerzystów.
Krzysztof Lewczak w swojej rzeźbiarskiej pracowni w Kuźniczysku już zaczął pracę nad jedną ze stacji projektowanej Rowerowej Drogi Krzyżowej. Z dębowego drzewa wyłania się zarys postaci Maryi i zdjętego z krzyża ciała Chrystusa. Według koncepcji, która właśnie nabiera kształtów, takie stacje – oddalone od siebie o kilka kilometrów – mają stanąć przy ścieżkach rowerowych na Wzgórzach Trzebnickich.
Sacrum i turystyka
– Łatwiej można będzie dotrzeć do kolejnych kapliczek rowerem, ale oczywiście wytrwali piechurzy też mogą czuć się zaproszeni, by ruszyć w drogę – tłumaczy pan Krzysztof – zwłaszcza że nie trzeba przecież za jednym zamachem pokonywać całej trasy. Wyobrażam sobie, że interesująca byłaby na przykład lekcja katechezy spędzona na rowerach na Drodze Krzyżowej.
Krzysztof Lewczak dodaje, że w Polsce znajdują się już kalwarie „ukierunkowane” na rowerzystów, ale w naszym regionie będzie to zapewne pierwsze takie założenie. – Na pewno jest to też forma ewangelizacji, wyjścia z przekazem wiary w teren, w krajobraz. Myślę jednak, że i dla ludzi niewierzących takie kapliczki mają swoje znaczenie; można na nie patrzeć jako na przejaw pięknej starej tradycji, na dzieła sztuki – wyjaśnia.
Krzysztof Lewczak pracuje nad XIII stacją Rowerowej Drogi Krzyżowej
Agata Combik /GN
Pan Krzysztof chciałby, żeby droga doprowadzała do starego drewnianego kościoła w Kuźniczysku, dokładny przebieg trasy nie jest jednak jeszcze znany. Jej twórcy planują zapewnienie każdej stacji opiekuna, np. w postaci konkretnej rodziny. Kaplice rowerowej kalwarii będą miały wysokość 3,5 m, zaś figury, realistycznie rzeźbione, ok. 1–1,1 m. – Myślimy też o infrastrukturze – w tym o stojakach rowerowych, ławeczkach przy kaplicach – mówi G. Derela.
Dłutem o zbawieniu
Krzysztof Lewczak – autor między innymi rzeźb Edyty Stein i ks. Zygmunta Gorazdowskiego, umieszczonych przed kilku laty na katedralnych wieżach – dobrze pamięta chwile przełomowe dla swojej życiowej drogi. Wszystko działo się... pod krzyżem.
– Jako dziecko wiele chorowałem. Zdarzało się, że gorączka doprowadzała mnie niemal do utraty przytomności – wspomina. – Pamiętam, jak leżałem chory, mając może 6–7 lat. Nad łóżkiem wisiał obraz z ukrzyżowanym Chrystusem i stojącymi obok osobami: Matką Bożą, św. Janem i św. Marią Magdaleną. To był bardzo ładny obraz, choć nie miał wielkiej wartości finansowej. Do dziś znajduje się u mojej mamy. Wtedy, jako chore dziecko, byłem w niego zapatrzony. To wówczas zrodziło się we mnie pragnienie zostania malarzem i malowania takich właśnie scen.
Pewien wpływ na podobne marzenia miał pewnie fakt, że malarzem był starszy brat M. Lewczaka. Ostatecznie pan Krzysztof trafił do szkoły rzemiosł artystycznych i... zakochał się w drewnie (choć pracuje też w kamieniu i metalu). Pozostał wierny sztuce sakralnej, a pasyjne tematy pojawiają się w jego dziełach bardzo często.