Każdy potrzebuje w życiu pasji. Ksiądz też, bo jest zwykłym człowiekiem. A to, że ludzie się dziwią, kiedy widzą kapłana przy sztaludze z pędzlem w dłoni, może ich zbliżyć do Boga.
Kiedy jego ojciec dowiedział się, że będzie mieć kolejne dziecko, poszedł do sypialni. Modlił się głośno, prosząc Boga o syna: „Boże, daj mi syna. Jeśli chcesz, jak dorośnie, możesz go sobie wziąć. Niech Ci służy”. – Dowiedziałem się o tym od mamy w dniu święceń kapłańskich. Nie chciała, żebym czuł jakąkolwiek powinność. Modlitwa mojego taty musiała być niezwykle szczera – mówi ks. Krzysztof Niespodziański. Jego droga do kapłaństwa nie była jednak wcale prosta.
Biblia od kolegi
– Nie ma we mnie nic ciekawego. Może pasja, która przyciąga ludzi. Jest to na pewno bogactwo, które daje mi wiele radości – podkreśla ks. Krzysztof. Pochodzi z rodziny wierzącej. Był ministrantem. Jednak jego przejście z wiary dziecięcej do młodzieńczej nie było spokojne. – Pojawiła się obojętność duchowa. Zmiana środowiska, proboszcza w parafii. Przestałem służyć do Mszy św. Później coraz częściej unikałem niedzielnych Eucharystii. Moja mama myślała, że synek jest grzeczny, że nie zaniedbuje obowiązków wiary. A ja, zamiast do kościoła, chodziłem do pobliskiego parku z rówieśnikami. To była „noc ciemna”, o której mówi św. Jan od Krzyża – wspomina.
Jednak w jego życiu ciągle pojawiały się ślady Boga. Kiedy dojrzewał, poczuł wewnętrzny imperatyw opowiedzenia się za jakąś ideą. Wtedy stwierdził, że jest wierzący. Jednak co to dla mnie znaczy? – pytał siebie. U jednego z kolegów zobaczył publikacje religijne. Sięgnął po nie. Dzięki nim jego dusza powoli miękła. Potem kolega dał mu Pismo Święte. – Był to dla mnie szok. Bo okazało się, że kolega, z którym się łobuzowało, wspólnie realizowało głupoty, które przychodziły do głowy, próbowanie lampki wina, papierosów, interesuje się Panem Bogiem. W dedykacji napisał mi: „Młodość jest darem Bożym. Nie zmarnuj jej”. To mnie uderzyło. Bo gdyby napisała to mama, kapłan czy katecheta, ale napisał mi to kolega – mówi ks. Krzysztof.
Krzysztof Kozłowski/GN Ksiądz Krzysztof maluje swoje obrazy z wykorzystaniem technik pisania ikon na przedmiotach, które kryją w sobie jakąś historię życia Zaczął znów chodzić do kościoła. Jeszcze nie zamierzał być kapłanem. Jego marzeniem było studiowanie w akademii sztuk pięknych. Jako maturzysta jeździł do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu. – Przed uczelnią chodzili studenci z wielkimi teczkami, w których nosili swoje prace. A ja chciałem się dowiedzieć, jakie są egzaminy. Poważnie podchodziłem do tego. No, ale Pan Bóg mnie kopnął w inną stronę. Zostałem księdzem – śmieje się ks. Krzysztof. W seminarium przestał zajmować się sztuką. Ale zakopane talenty ciągle uwierały.
Gościnna Warmia
Ksiądz Niespodziański skończył seminarium misyjne. Pracował na Ukrainie, w Kanadzie. Pracował również w Polsce jako rekolekcjonista. Z czasem, za sprawą przełożonych, mógł zrealizować swoje młodzieńcze marzenia. Został skierowany na studia do Akademii Sztuk Pięknych Władysława Strzemińskiego w Łodzi. – I ta kolejność była bardzo dobra. Bo miałem zupełnie inne spojrzenie na świat, życie, człowieka i istnienie Pana Boga – wyznaje. Jednak rozwijanie talentów wymagało coraz więcej czasu, większej stabilności. Dojrzewała w nim myśl, że potrzebuje miejsca, które pozwoli mu swą artystyczną wrażliwość przełożyć na płótno. – Rozmawiałem z ks. Henrykiem Błaszczykiem o tym, że chciałbym gdzieś osiąść na stałe, realizować się jako kapłan i artysta. Zaproponował mi, żebym przeniósł się do archidiecezji warmińskiej. I tak się stało. Od 6 lat mieszkam na Warmii – mówi.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.