The Beatles to bez wątpienia największy zespół w historii muzyki rockowej. To oni tak naprawdę rozpoczęli ten boom. Wiem, wcześniej był Elvis, byli Little Richard, Buddy Holly, Chuck Berry i inni, ale jednak od Beatlesów rozpoczęła się nowa era muzyki rockowej, która trwa do dziś.
Z wiecznie trzeciego Harrisona zakpił nieco los, w postaci Franka Sinatry, który miał powiedzieć, że to najpiękniejsza kompozycja… Lennona i McCartneya (oni zawsze firmowali razem swoje kompozycje, które pod koniec już komponowali osobna). Cóż… święty by się zdenerwował.
Następnie do głosu dochodzi najzdolniejszy z Beatlesów – Paul McCartney. W ironicznym, żartobliwym Maxwell’s Silver Hammer i pełną żaru miłosną Oh! Darling – z niesamowitą, bardzo emocjonalną interpretacją wokalną. Podczas tej sesji całej czwórce dopisywała wena. Nawet komponującemu od wielkiego dzwona perkusiście Ringo Starrowi, który swoim nazwiskiem firmuje ciepły, pełen dla ucha dźwięku Octopus’s Garden.
Dawną stronę A kończy długa, intensywna niemal hard-rockowa (choć wyrastająca z bluesa) I Want You (She’s so Heavy). Prosty tekst wyrażający pożądanie ukochanej osoby koresponduje z wyrazistym, rasowym riffem.
Strona B (teraz to po prostu utwór nr 8, ale jednak dawny podział miał swoje uzasadnienie) zaczyna się kolejną piękną kompozycją Harrisona. W części akustyczna, delikatna i optymistyczna Here Comes the Sun jakoś chodzi człowiekowi zawsze po głowie, kiedy zima ustępuje, a na dworze pięknie rozkwita wiosna. Melodycznie jest to naprawdę majstersztyk. Because Lennona ma już nieco inny wymiar. Poważniejszy. Jest to bowiem przerobiona Sonata księżycowa Beethovena. Tekstowo stanowi jakby rozszerzenie I Want You będąc peanem na cześć miłości. Ale… to wszystko i tak tylko preludium przed najważniejszą częścią płyty.
Ostatnie osiem (albo i dziewięć – o tym dalej) utworów to jakby połączona jedno suita pomysłu Paula McCartneya, który zresztą lwią jej część skomponował. Jego dziełem jest już jej otwarcie You Never Give Me Your Money – w czterech minutach Paul zawarł tu wiele różnych, acz logicznie ze sobą splatających się wątków – od ballady fortepianowej, poprzez pełen rockowego żaru refren, aż po… dziecięcą wyliczankę.
Sun King to dzieło głównie Lennona śpiewane w harmonii z McCartneyem i Harrisonem. Oniryczne, w klimacie morskim z żartobliwą wstawką z wyrazów w językach włoskim, hiszpańskim i francuskim. Lennon jeszcze dochodzi do głosu w dwóch krótkich, surrealistycznych i ironicznych miniaturach – powolnym Mean Mr. Mustard i szybkim Polythene Pam. Potem już jednak McCartney nie ustępuje pola.
She Came In Through the Bathroom Window opowiada o pewnej nachalnej fance i stanowi jeden z tych mocnych, rockowych kompozycji, jakich wiele w dorobku Paula (nie wiem czemu, ale utarło się, że te mocne rzeczy to tylko Lennon pisał – dlatego nawet on w sprawie Charlesa Mansona został wywołany do sądu w kategorii świadka, który miał udowodnić, że w Helter Skelter z „białego albumu” nie ma nawoływania do tych wszystkich zbrodni, które Manson popełnił. Lennon zgodnie z prawdą odpowiedział, że to akurat utwór Paula – wszystkich jednak tropicieli sensacji uspokajam – nie ma tam takich przesłań, a Manson był zbrodniczym szaleńcem). Zaś Golden Slumbers to uspokajająca kołysanka, która jednak jest tylko momentem wytchnienia przez finałowymi kompozycjami.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.