Łowicz promuje się kulturą ludową i przyciąga turystów warsztatami rękodzieła ludowego. Po ok. 50 latach tradycje ludowe znów stają się tu żywe. Mieszkańcy odnawiają stare i szyją nowe stroje ludowe, biorą w nich śluby i chrzczą dzieci.
Szybko okazało się, że wypożyczalnia strojów to dobry pomysł na niszową działalność i że "ciągle jest to potrzebne". Jak mówi pani Agnieszka, "to, że ludowość wróciła do łask, zauważa się najlepiej w tej wypożyczalni", gdzie Łowiczanie wypożyczają ludowe stroje na rozmaite okazje.
Kiecki, gacie i bielonki (haftowane bluzki) wypada dziś założyć przede wszystkim na Boże Ciało i Wielkanoc. Coraz chętniej Łowiczanie zakładają też ludowe stroje na śluby. Powróciła tradycja wyprowadzania z domów młodych przez świtę i orkiestrę w kolorowych wełniakach. Bardzo modne stało się też podawanie w ludowych strojach obrączek młodej parze. W pasiakach chrzci się również dzieci i prowadzi je do pierwszej komunii.
Zupełnie nieprzewidzianym przez Krajewską kierunkiem wypożyczeń okazały się dożynki, na których miejscowy strój ludowy dla władz gminy stał się obowiązkowy. "Dobrze się potem wygląda na zdjęciu" - przekonuje.
Podkreśla również, że wśród sprzedających stroje zdarzają się tacy, którzy ciągle nie zdają sobie sprawy, że sprzedają wartość historyczną... Strój łowicki powstał ok. 200 lat temu. Pani Marianna pamięta jeszcze, jak ok. 50 lat temu chodziła w łowickiej kiecce do szkoły, na zabawę, do kościoła. Do uszycia kiecki i fartucha potrzebowała ok. 7 metrów materiału. Tkała go sama na krosnach mniej więcej przez tydzień z czystej wełny usztywnionej klejem do drewna, bo "kiecka musiała stać jak parasol".
"Jak się zniszczyła z jednej strony, to się ją przekręcało się na lewą stronę, przyszyło kwiaty i nosiło dalej" - wspomina.
Kiecka różniła się długością i haftami w zależności od parafii. Nosiło się do niej trzy sznury szklanych korali oraz buty, które przypominały chodaki. Mężczyźni sami ciosali je w domu, a kobiety wyszywały kwiaty na materiale, którym były obite.
Z okolicznych wsi do Łowcza mieszkańcy schodzili się w strojach, ale boso. Buty niosło się w rękach. "To z oszczędności - buty się zdzierały, stopy nie" - tłumaczy pani Grażyna Gładka, twórczyni łowickich wycinanek. Najpierw myli nogi w rzece Bzurze, potem zakładali buty i wchodzili do kościoła.
Marianna Pietrzak wspomina, jak w drodze do kościoła zostawiało się buty robocze. "Szłyśmy z Kocierzewa, inne dziewczyny ze wsi Osiek. One w wierzbach zostawiały trepy do pracy i dalej szły boso. My im te trepy chowałyśmy w żyto czy w inne drzewa. Taki miałyśmy ubaw" - śmieje się.
Z rozrzewnieniem mówi też o zabawach, które odbywały się koło kościołów. Improwizowali wtedy w parach oberki, polki, kujawiaki. "Zabawy trwały do 5 rano. Nie było mowy, by usiąść. Jeden taniec się kończył, drugi zaczynał" - opowiada.
Kobiety łowickie nadawały swoim ubiorom akcenty aktualnej mody. Np. pod koniec XVIII w. w łowickich pasach dominował kolor czerwony, w okresie międzywojennym - pomarańczowy, a w latach 60. XX w. - zielony. I dzisiaj można mówić o zmieniającej się modzie na łowickie wełniaki. "Teraz w modzie jest róż, dużo różu" - śmieje się pani Krajewska.
Na początku XVIII w. ludności wiejskiej nie wolno było się stroić, elegancki strój był zarezerwowany dla klasy wyższej. Chłopi łowiccy zostali jednak szybko uwłaszczeni. "Byli wolnymi ludźmi, panami na swoim, a wielobarwny strój był tego wyrazem" - mówi Staniszewska.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.