Łowicz promuje się kulturą ludową i przyciąga turystów warsztatami rękodzieła ludowego. Po ok. 50 latach tradycje ludowe znów stają się tu żywe. Mieszkańcy odnawiają stare i szyją nowe stroje ludowe, biorą w nich śluby i chrzczą dzieci.
W skansenie przy Muzeum w Łowiczu co weekend do końca sierpnia można było podglądać przy pracy ludowe hafciarki i szwaczki. Pod ich okiem, na warsztatach rękodzieła ludowego, uczestnicy wycinali "gwiozdy" - wycinanki ażurowe i łowickie koguty, lub "kodry" ze scenkami z życia wsi; układali z bibuły kwiaty i łowickie pająki, szyli i haftowali pasiaki, czyli łowickie stroje ludowe w kolorowe pasy.
O warsztatach, finansowanych przez Urząd Miasta Łowicz, informowały plakaty rozwieszone m.in. w centrum Warszawy i Łodzi. Pomiędzy ludzi rozszedł się też sfinansowany przez starostwo kalendarz ze zdjęciami miejscowych zespołów ludowych.
"Twórcy ludowi są tu w sposób pozytywny wykorzystywani do promocji regionu" - tłumaczy Anna Staniszewska, prezes łowickiego koła Stowarzyszenia Twórców Ludowych, które jest organizatorem warsztatów. "Dzięki Bogu, nasi urzędnicy postanowili promować region nie krajobrazami czy przemysłem, jak wszędzie, ale tym, co nas wyróżnia. To dlatego, że sami pochodzą z rodzin, w których tradycja ludowa jest głęboko zakorzeniona - ocenia.
Powrót do ludowości, także w Łowiczu, Staniszewska łączy z wejściem Polski do Unii Europejskiej. "Wtedy nastąpił jakiś powiew. Ludzie zaczęli wyjeżdżać na zachód i zauważyli, że tam wszyscy dbają o kulturę ludową, promują i cieszą się nią" - mówi. "Dziś Łowicz, który przecież nie jest metropolią, ale słynie na Polskę i świat z tradycji ludowej, też jest EU" - zauważa, opowiadając o rozwijającej się tu turystyce i stronie internetowej www.lowicz.eu, na której miasto chwali się miejscową kulturą ludową.
Według Staniszewskiej, moda ta objęła jednak "zwykłych ludzi - w tym Łowiczan, którzy zaczęli doceniać swoje środowisko lokalne, kulturę ludową i gwarę, ale nie wyższe sfery urzędowe, gdzie kultura ludowa nadal traktowana jest po macoszemu".
Łowicz "pożegnał się" ze swoją kulturą ludową ok 50. lat temu. Weszła wtedy moda na lekki ubiór i Łowiczanki chowały do szaf lub odsprzedawały swoje ważące do 18 kg kiecki. "Wełniaki stały się wtedy po prostu wsiowe i niemodne, a Łowiczanie podążają za modą" - wyjaśnia Staniszewska.
Stroje kupowały zespoły ludowe i "zagraniczni handlarze Bóg wie skąd" - mówi Marianna Pietrzak z Kocierzewa koło Łowicza, która już 60 lat szyje i haftuje stroje. "Nagle okazało się, że szafy Łowiczan w większości są puste" - kwituje.
Oryginalne stroje, które przechowały się do dzisiaj, zazwyczaj są bardzo zniszczone. Dlatego Łowiczanie odnawiają je lub szyją nowe. Na nowy strój nie każdego jednak stać, to wydatek rzędu 2 tys. zł.
Dla tych, którzy nie odziedziczyli strojów po dziadkach lub nie chcą szyć nowych, powstała wypożyczalnia strojów "Sztuka łowicka", działająca przy drukarni "Łowiczanka". Jej właścicielka, Agnieszka Krajewska, znawczyni łowieckiej kultury ludowej, prowadzi regularną wojnę z molami przy swoich 80 kompletach stroi.
Jak mówi, założenie wypożyczalni wymusili na niej sami Łowiczanie. A zaczęło się od sklepu z pamiątkami, do którego ktoś odsprzedał łowicki strój do komunii. Potem kolejna osoba wypożyczyła go, bo nie chciała szyć stroju na jedną okazję. "Taki łańcuszek szybko zadziałał. Ci, co chcieli wypożyczyć - wypożyczali, a ci, którzy szukali zbytu - przynosili do sprzedania" - opowiada. W pani Agnieszce odezwała się żyłka kolekcjonerska i zdecydowała dalej pasiaków nie odsprzedawać. "One są tak piękne! Gromadzę nawet te zjedzone przez mole. Już pękam w szwach" - śmieje się.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.