Największym walorem ostatniej premiery jest grająca tytułową rolę Barbara Krafftówna. Ta ciepła, nobliwa pani, której do szczęścia wystarczą rozmowy ze zmarłym mężem i ukochaną papugą, swoją wiarą w ludzi wydaje się zdolna zmienić świat na lepszy.
Tymczasem nieszczęśliwym trafem wynajmuje pokój szajce złodziei, podających się za muzyków amatorów. Jako miłośniczka muzyki nie posiada się z radości obcowania z tak utalentowanymi dżentelmenami. Odtąd akcja toczy się wartko. „Artyści” - oczywiście w swoim fachu - dwoją się i troją, by jak najdłużej zachowywać pozory, co im się do pewnego czasu udaje.
Pomysł zderzenia staroświeckiej uczciwości z gangsterską - nazwijmy to umownie „filozofią” - zaowocował aż dwoma hitami kinowymi i odwrotnie, niż to na ogół bywa, ze scenariuszy filmowych urodziła się adaptacja sceniczna sztuki „The Lady Killers”, której prapremiera miała miejsce w Londynie w 2011 r., a której polską prapremierę, zatytułowaną „Trzeba zabić starszą panią”, oglądamy właśnie na scenie stołecznego Och-Teatru. Filigranowej, pełnej uroku damie, która z wdziękiem serwuje swoim lokatorom nie tylko herbatę w kruchych i wytwornych jak ona sama filiżankach, ale też wyrazy pełnego sympatii podziwu, udaje się powoli zmieniać gburowatych z racji profesji „podopiecznych”.
Toteż, gdy „sprawa się rypła” – jakby powiedzieli jej lokatorzy i trzeba było pozbyć się niewygodnego świadka – okazuje się, że żaden z tych nawykłych do brudnej roboty dżentelmenów nie jest w stanie tego zrobić.
Cezary Żak, debiutujący jako reżyser, podjął się za namową Krystyny Jandy nie lada wyzwania. Najpierw w doborze owych ciemnych typów, potem poprowadzenia ich przez meandry zawiłej intrygi kryminalnej. Wśród wykonawców znaleźli się znani z wielu pamiętnych ról Wojciech Pokora, Marcin Troński, Michał Piela, podobnych gabarytów (za co go m.in. lubimy) jak jego wiolonczela, Cezary Żak w roli mało rozgarniętego policjanta, oraz Michał Żurawski.
Jeśli mogę wybierać, to najbardziej zachwyciła mnie kreacja Żurawskiego, jego dynamiczna postać Slobo, porywczego zabijaki, który na koniec pokazał swoją gołębią (no, może nie do końca) duszę! I przekonujący w swojej metamorfozie Piela. Przy czym debiutanta nie należy ani nadmiernie chwalić, ani nadmiernie ganić, a czekać na kolejne dokonania w nowej dla niego dyscyplinie. Gdy na końcu na widownię spada deszcz banknotów, rozpoczyna się standing ovation.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.