Jubileuszowe – dziesiąte – Dni Koronki Koniakowskiej były też jednym z punktów całorocznych obchodów 300-lecia miejscowości. Tym razem aż przez cztery dni wieś tętniła życiem, a tłumy turystów podziwiały tradycyjne wyroby, umiejętności cieśli, piękno muzyki i tańca i – oczywiście – talent twórczyń słynnej na całym świecie misternej ozdoby.
To praca nie tylko czasochłonna, ale wymagająca skupienia. Trzeba wciąż liczyć te misterne oczka, żeby wzór wyszedł tak, jak należy, i każdy kwiatek w koronce był jednakowy. Zrobienie jednej niedużej serwetki trwa kilka godzin. – Taka serwetka za 30 złotych wydaje się droga, ale jeśli weźmie się pod uwagę, jakiej wymaga ona pracy, to wygląda to trochę inaczej – mówią góralki. Na stoiskach wokół Chaty na Szańcach obok serwetek czy szydełkowanych korali tu i ówdzie widać nieszczęsne koronkowe stringi. To o nie kilka lat temu toczyła się w Koniakowie prawdziwa batalia między obrończyniami tradycji, które takie zastosowanie koronki uznawały za niedopuszczalne i tymi, które postanowiły odpowiedzieć na zainteresowanie kupujących.
– Na szczęście ta moda mija i coraz mniej jest chętnych – cieszą się zwolenniczki tradycji. Za to zainteresowanie koronką rośnie, a oglądać je przy wtórze śpiewu i tanecznych popisów młodych artystów z zespołu „Koniaków” – to już prawdziwie święto.
Trombita koncertowa
Słychać też dźwięki trombit. Dawniej były w Beskidach bardzo popularne, ale kiedy zakazano wypasu owiec, ucichły i one. – Teraz owce wracają, więc próbujemy i z trombitami wrócić na hale. Dziś bacowie posługują się już telefonami komórkowymi, ale my tu mamy też taki telefon, który można nazwać komórkowym, bo trzeba go trzymać w komórce – śmieje się Tadeusz Rucki.
Każdy z odwiedzających galerię może spróbować na trombicie zagrać – i chętnych nie brakuje. Tadeusz Rucki trombity wytwarza sam. U niego zamawiają je zainteresowani z różnych stron.
– Robiłem też trombity dla zespołu Golców – mówił z dumą podczas tegorocznego konkursu gry na trombicie. Pierwsze miejsce zajął w nim Marek Sobel z Soli. Drugi był Andrzej Droszcz z Żabnicy, a trzeci – Szymon Sadowski z Warszawy. Wśród najmłodszych uczestników honor koniakowskiego młodego pokolenia obroniła Wiktoria Gruszka, wnuczka kierowniczki zespołu „Koniaków”, która pokonała kolegów ze Wschowa i z Bydgoszczy. Każdy laureat otrzymał trombitę wykonaną przez Tadeusza Ruckiego, a tę część koniakowskiego świętowania zakończył zagrany na trombitach „Ojcowski dom”.
Płyta, jakiej nie było
Każdy z uczestników otrzymał też cenną pamiątkę: wydaną właśnie płytę „Trómbita na gróniu”, którą Tadeusz Rucki wraz z Janem Bogłowskim i Antonim Adamusem – znakomitymi trębaczami, profesorami katowickiej Akademii Muzycznej – nagrał i wydał na 300-lecie Koniakowa.
Znalazło się niej m.in. kilka pieśni kościelnych, a wśród nich „Zapada zmrok”. – Oczywiście na trombicie, która jest instrumentem dość prostym, nie sposób zagrać wszystkiego, ale udaje się wykonać podstawowe motywy z tych utworów – wyjaśnia Tadeusz Rucki. Tę pierwszą w historii płytę z nagraniami trombity, dzięki której można posłuchać dźwięków rzadko już spotykanych w naturze, można nabyć w Chacie na Szańcach.
Profesorowie mieszkają w Koniakowie, więc bardzo często dołączają do wieczornych koncertów na trombitę, które Tadeusz Rucki od 12 lat urządza na balkonie swej galerii. – Codziennie gramy o zachodzie słońca – żeby podziękować Bogu za mijający dzień – taki krótki koncercik: w czerwcu i lipcu o 21, później co miesiąc o godzinę wcześniej, a w grudniu i styczniu – o 16.00. Głos trombity niesie się po górach i ma już zasięg międzynarodowy, bo dociera do Czech i Słowacji – uśmiechają się muzycy. – A ja mam jeszcze tylko jedno marzenie: żeby z tamtych szczytów w oddali ktoś nam na trombicie odpowiedział – dodaje Tadeusz Rucki.
Chrońmy tradycję
Tadeusz Rucki, twórca Chaty na Szańcach
mówi: – Zależy nam na promocji tradycyjnej kultury góralskiej, bo to jedna z dróg jej podtrzymywania. Jeżeli ludzie przyjeżdżają oglądać koronki, występy zespołu, obrazy, to mają też możliwość kupienia tego, co im się spodoba. A jeśli będą nabywcy, to będą i wykonawcy. Dlatego tak gorąco witamy każdego, kto zawita do Koniakowa.
Etnograf Małgorzata Kiereś dodaje:– Dla koniakowskich mistrzyń koronki nie ma życia bez heknadli, czyli szydełka. To, co tworzą, jest prawdziwą sztuką. I nie ma w tym żadnej sprzeczności, że szydełkowanie zawsze było też sposobem zarobkowania tutejszych kobiet. Rozumiała to Maria Gwarkowa, która starając się zainteresować kupnem misternych cudeniek z koronki jeździła do Warszawy. Dzięki temu, że koronki udawało się sprzedać, można też było kontynuować tę wspaniałą tradycję.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...