Dobrze się stało, że „Operetkę” wziął na warsztat Wojciech Kościelniak. Trud tworzenia tego dramatu niekiedy Gombrowicza przerastał.
Przez piętnaście lat Witold Gombrowicz „użerał się” ze swoim ostatnim utworem scenicznym, „Operetką.” Chciał tym tekstem wyrazić głębokie rozczarowanie rozwojem cywilizacji, protest wobec zniewolenia formą, od której nie ma ucieczki, choćbyśmy zakładali wciąż nowe maski i wszczynali kolejne rewolucje.
Niektórzy krytycy widzą w „Operetce” związki z „Nie-Boską komedią”, tymczasem porównałabym ją raczej do „Szewców”. W oparach absurdu i groteski, zarówno Witkacy, jak i Gombrowicz wyrażali swoje lęki najzupełniej serio. Zważywszy, że Gombrowicz to przesłanie chciał ubrać w formę operetki, trud tworzenia niekiedy go przerastał. Dobrze się stało, że „Operetkę” wziął na warsztat Wojciech Kościelniak.
Na bal w zamku Himalaj przybywa mistrz mody Fior (Anna Czartoryska). Zamiast wykwintnych kreacji, goście wystąpią w... workach, pod którymi kryją się zaprojektowane przez nich stroje przyszłości. W pewnym momencie worki opadają. Jaką zobaczymy przyszłość? Jedna z bohaterek spektaklu, Albertynka, ujawnia tęsknotę do nagości, symbolu tego, co czyste, proste, pierwotne. Do prawdy. Jej marzenia to klęska zrutynizowanej kultury. Kto wie, czy dziś podobne konkluzje nie nabierają szczególnej wymowy?
Rodzi się w nas potrzeba, by wydrwić snobizm, zdemaskować oszustwo oprawione w modne opakowanie pod hasłem „Idzie nowe”. Dobry to wybór, by na inaugurację sceny
Dramatycznego pod nową dyrekcją Tadeusza Słobodzianka wystawić „Operetkę”. Warstwa muzyczna spektaklu to różne style, od opery przez kameralne dźwięki fortepianu po silny wokal, zagłuszający niekiedy dialogi, by jednak w finale wyartykułować zatrważającą przestrogę.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...