Niedawno 80 lat skończył wybitny krakowski filozof Władysław Stróżewski. O wykładach "Stróża" pisze jego uczeń.
To było w drugiej połowie lat 80. ub. wieku. Wśród studentów i doktorantów Instytutu Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego szybko rozeszła się informacja: „W nowym roku akademickim Stróżewski poprowadzi wykład monograficzny o arché”.
Dlaczego ta – z pozoru zwyczajna – wiadomość wywołała takie emocje? Po pierwsze – z uwagi na temat wykładu, który dokładnie brzmiał: „Pytania o arché”, czyli o to, co można by nazwać kamieniem filozoficznym. Greckie pojęcie tłumaczone jest na język polski jako „początek”, „przyczyna”, „zasada”, a więc rozważania nad nim mają fundamentalne znaczenie.
Po drugie – z racji osoby: profesor Władysław Stróżewski uchodził już wówczas za czołową postać w niewielkim, ale ciekawym i zróżnicowanym światku filozoficznym. Ja dowiedziałem się o nim jeszcze przed rozpoczęciem studiów, kiedy odważyłem się odwiedzić w Warszawie prof. Władysława Tatarkiewicza. I to właśnie ów filozof, dowiedziawszy się, że zamierzam podjąć studia na tym kierunku na UJ, powiedział mi: „W Krakowie niech pan się stara trzymać jak najbliżej prof. Izydory Dąmbskiej i prof. Władysława Stróżewskiego. To prawdziwi mistrzowie w starym stylu i studenci powinni czerpać z ich wiedzy, a także naśladować ich postawę moralną”. Tę poradę wziąłem głęboko do serca.
Prof. Dąmbska była wówczas odsunięta przez komunistyczny reżim od nauczania uniwersyteckiego, ale chętnie przyjmowała w swoim mieszkaniu młodych adeptów wiedzy filozoficznej. Prof. Stróżewski wykładał zaś filozofię starożytną i średniowieczną, uchodząc już wtedy za jednego z czołowych przedstawicieli krakowskiej szkoły fenomenologicznej, będąc uczniem prof. Romana Ingardena podobnie jak profesorowie Andrzej Półtawski, Adam Węgrzecki i ks. Józef Tischner.
Na wykłady „Stróża” chodziło się z ogromną przyjemnością, chociaż trzeba było nieraz bardzo długo czekać na ich rozpoczęcie. Tradycyjny kwadrans akademicki przeciągał się nawet do pół godziny, ale nikt ani myślał o odejściu sprzed sali. Wiedzieliśmy bowiem, że idąc na uczelnię lub już na korytarzu instytutu przy ulicy Grodzkiej 52, nasz Mistrz na pewno kogoś spotkał, a ponieważ słynął z sokratejskiej postawy, czyli gotowości do prowadzenia dialogu na poważne tematy w dowolnych okolicznościach, znowu zapomniał spojrzeć na zegarek.
Wykładał znakomicie, nie tylko przybliżając nam trudne zagadnienia, ale także wskazując na „miejsca niedookreślone” (jest przecież fenomenologiem), pozostawione przez różnych filozofów i domagające się wypełnienia ich adekwatną treścią. Słynął też z tego, że czytając na seminarium jakieś ważne dzieło, potrafił przez dwa lub trzy zajęcia nie wychodzić poza jego pierwszą stronę, ucząc nas zarówno pokory wobec autora, jak i wskazując wielość możliwości interpretacyjnych. Nic więc dziwnego, że każda jego kolejna książka (żeby wymienić tylko „Istnienie i wartość”, „Dialektykę twórczości”, „Istnienie i sens”, „Ontologię”) była rozchwytywana.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.