Żyła w Genewie na służbie u prefekta miasta święta Zyta, dobra dusza, bogobojna i wierząca.
Jeśli tylko mogła pójść z samego rana, choćby na moment, pomodlić się w spokojnym mroku katedry, przez cały dzień była radosna i pilna. Lecz miała zawsze bardzo dużo pracy, gdyż dom prefekta był wielki. Musiała robić porządki, sprzątać pokoje, mieć pieczę nad spiżarnią, dbać o zaopatrzenie piwnic, a ponadto gotować. Jednak mimo tak wielu zajęć nadążała z robotą. Wystarczyło jej, że mogła pozwolić sobie na tę modlitwę w kościele, zanim zakasała rękawy.
Pewnego dnia w domu prefekta miała odbyć się uczta. Od samego rana święta Zyta nie miała chwili wytchnienia. Zrobiła zakupy na targu i dźwigała kosze jeden za drugim, z rybami, dziczyzną, winogronami, figami, ananasami, karczochami, flaszkami pełnymi najrozmaitszych win. I już miała stanąć przy kuchni, kiedy przypomniała sobie, że tego dnia nie była w kościele, nawet żeby odmówić „Ojcze nasz”. Z wąskiego okna kuchni widać było wielką katedrę lśniącą setkami światełek, a dochodziły z niej odgłosy śpiewu i dźwięk dzwonów.
Święta Zyta rzuciła wszystko i obiecując sobie, że pospieszy ile sił w nogach, zarzuciła na głowę chustę i pobiegła do kościoła. Ale dziwny los sprawił, że Zyta nigdy jeszcze nie pogrążyła się tak bardzo w modlitwie jak tego dnia, a starożytny kościół nigdy nie był tak przytulny ze swoimi starymi freskami, które wyglądały jak dopiero co namalowane, z muzyką, śpiewem i dzwonami, które ukołysały ją tak, że zaczęła śnić, ze świętymi w niszach, na kolumnach i ołtarzu, którzy zdawali się patrzeć tylko na nią i zapraszać, by jeszcze tu pozostała.
Klęcząc w półmroku nawy, w głębi kościoła, Zyta marzyła, nie pamiętając o całym świecie i o zakupach, jakie zrobiła, ani o tym, jak głodni będą goście i w jaki gniew wpadnie jej pan. Lecz gdy wybiło południe, święta, jakby rażona gromem, zerwała się przerażona.
– Cóż uczynię, nieszczęsna?
Ledwie zrobiła znak krzyża, pomknęła do domu prefekta, gdzie zebrało się już mnóstwo karoc i sług. Święta Zyta znowu wpadła w przerażenie.
– O, ja nieszczęsna, dalejże, czym prędzej do kuchni.
Ale kiedy była jeszcze w korytarzu, zaskoczył ją dziwny, przyjemny zapach. Z kuchni dobywał się dym i dały się słyszeć odgłosy smażenia, gotowania, jakieś gwizdy, dzwonienie noży, szczęk talerzy, a czerwonawy blask pieca odbijał się nawet w długim korytarzu.
– Czyżby już znaleźli kogoś na moje miejsce? Czyżby wzięli już inną służącą? – myślała zagubiona całkiem święta. – Nie da się w tak krótkim czasie przygotować dobrej uczty!
Pobiegła, by zobaczyć, co się dzieje, i aż pobladła ze zdumienia. Tysiące nagich, pucołowatych, skrzydlatych aniołków krzątało się pracowicie po kuchni. Jeden podrzucał drwa do ognia, drugi obracał rożnem, inny kroił złocisty melon, a jeszcze inny kładł na srebrne talerze tłuste kawałki ryby i ozdabiał je zieleniną. Któryś ułożył ogromną piramidę z jabłek i winogron, tamten kroił, ten dzielił, ów ubijał tłuczkiem tak wielkim, że pot wielkimi perłami spływał mu z czoła.
Był tam jeszcze biedaczek, który krojąc makaron, skaleczył się w mały palec i teraz dmucha, robi miny i sam nie wie, ile ma wdzięku. A pośpiech, zamieszanie, gorączka przygotowań coraz większe! Wszystko już gotowe i o dwunastej niosą potrawy rządkiem, zaczynając od piramid złocistych fig, kończąc zaś na półmisku, na którym w morzu żelatyny tonie wielka ryba z cytryną w pysku. A dalej flaszki z winem i sto innych przysmaków, wszystko gotowe, wystarczy podać do stołu. Jakiż zapach, jakież piękno!
Zdumiona i zachwycona Zyta zamarła na progu. Potem, płacząc ze wzruszenia, podniosła białe ręce i weszła tam, gdzie pracują aniołowie. Boże Święty, cóż to za cud! Nie mogła powstrzymać łez radości, ale ledwie ją aniołowie dostrzegli, zaraz zniknęli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jedynie trzepot setki skrzydeł dobiegał spod sufitu, a potem ucichł i tylko z kominka, spomiędzy fal gęstego dymu, pozdrawiały ją twarzyczki dzieciątek jasnowłosych i kędzierzawych.
Święta Zyta została więc sama, medytując nad tym, co widziała, aż z zamyślenia wyrwał ją głos pana:
– Już południe, podawaj do stołu!
Nie wiem, co się stało potem, ale pucołowaty aniołek, który opowiedział mi to wydarzenie, rzekł, iż tym razem prefekt wraz ze swoimi współbiesiadnikami objedli się bardziej niż kiedykolwiek. A znakomici goście proponowali mu wielkie sumy, byle tylko zechciał odstąpić swoją kucharkę. Ale prefekt nawet nie chciał o tym słyszeć.
***
Tekst pochodzi z książki "Legendy chrześcijańskie". Wyboru dokonali ks. Stanisław Klimaszewski MIC i Luigi Santucci. Wydawnicwo Promic, 2013 r.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...