Zmarnowane życie, miłość, która niszczy, kłamstwa prowadzące donikąd. Reżyser Bogusław Linda sięga głęboko do dramatu bohaterów.
Ostatnia premiera teatru Ateneum to obrośnięty legendą „Tramwaj zwany pożądaniem”. Stąd lęk widza, czy konfrontacja z wcześniejszymi inscenizacjami, choćby z Marlonem Brando czy Vivien Leigh, nie przyniesie zawodu.
Nadzieją napawał fakt, że ten energetyczny tekst o neurotycznych bohaterach bliski jest temperamentowi artystycznemu Bogusława Lindy, który podjął się reżyserii. Linda przyjął wyzwanie i powstał spektakl znakomity.
Główne role zagrali młodzi aktorzy, wnosząc świeżość i energię. Kiedy wychodzili do ukłonów, szczególnie Julia Kijowska, debiutująca tu rolą Blanche, mieli ogień w oczach. Ale i jakąś rozpacz, jakby jeszcze nie wyszli z roli. Taki to tekst. Trzeba dać z siebie wszystko.
Przypomniałam sobie jedną z wykonawczyń Blanche, która zaangażowanie w rolę opłaciła rozstrojem nerwowym. O co chodzi? O zmarnowane życie i zawiedzione marzenia. O nieudane próby topienia problemów w alkoholu. O miłość, która niszczy. O kłamstwa prowadzące donikąd. O brutalny seks, pod którym kryje się tęsknota za spełnieniem.
Z satysfakcją patrzyłam na grającego gościnnie rolę Stanleya Tomasza Schuchardta, uhonorowanego za debiut nagrodą im. Andrzeja Nardellego przez Sekcję Krytyków Teatralnych ZASP-u.
Wkładamy w te wybory całe serce i, jak widać, trafiamy w dziesiątkę. Najwięcej ekspresji wymagała zagubiona w kreowanej przez siebie rzeczywistości Blanche, ale też rola jej siostry Stelli, zawsze jakby wycofanej, tu prowadzonej równie dynamicznie przez Paulinę Gałązkę.
Rozpaczliwie przywiązana do siostry Stella nie umie uratować niszczonego przez nią trudnego związku z obcym mentalnie, ale przecież kochanym bez granic partnerem. Trudno powiedzieć, na ile biologia jest spoiwem tego związku, a na ile potrzeba obdarzenia się nawzajem zrodzonym nieoczekiwanie czystym uczuciem.
Blanche i Stella straciły piękne dzieciństwo, najbliższych, dlatego chcą odbudować życie w nowych związkach. Stelli się to udaje, niezależnie od kosztów. Ekspansywnej i ekstremalnej w żądaniach Blanche udać się nie może. Im bardziej tego pragnie, tym więcej popełnia błędów.
Zresztą wszystkie role, za sprawą przenikającego „do trzewi” swoich bohaterów reżysera, zagrane są świetnie. Temperaturę spektaklu podnosi znakomita oprawa muzyczna, jaką stanowią pierwotne formy bluesa.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.