Zaskakująco łatwe było przejście z marksizmu w ponowoczesny kształt relatywizmu. W polskich realiach były tylko okrągłe słowa, jak okrągły był tamten stół. Zabrakło pokuty i nawrócenia.
W tym roku minęła 10. rocznica śmierci Miłosza. Fragment jego wiersza z 1950 roku, kto wie czy nie najbardziej natchnionego ze wszystkich, jakie napisał, wiersza, którego pięć wersów jest wkomponowanych w jedną z płaskorzeźb pomnika Poległych Stoczniowców w Gdańsku – ludzi zamordowanych przez komunizm:
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając
(…)
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.
Słowa te przywodzą na myśl rocznicę tamtego września, kiedy to dwa wcielenia „ducha nieczystego” (Mt 12,43), księcia kłamstwa i mordu, zaatakowały naszą ojczyznę z zachodu i wschodu.
Nazizm i komunizm toczyły i toczą z chrześcijaństwem wojnę na śmierć i życie. Niby każdy inaczej, niby konkurując i jakoby zwalczając się nawzajem, ale z tą samą zaciekłą bezbożnością infekowały codzienność, obyczaj, kulturę, naukę. Nazizm i marksizm, faszyzm i komunizm różnią się w wielu kwestiach, ale są to mimo wszystko szczegóły na tle istoty ich wspólnej sprawy: punktem wyjścia jest absolutnie negatywna ocena dotychczasowej historii człowieka i świata (z koniecznym podkreśleniem bezradności i nieskuteczności chrześcijaństwa, które „niczego przez dwa tysiące lat nie zmieniło”). I tu dochodzi do głosu radykalny ateizm ich diagnozy: trzeba odrzucić Boga, aby człowiek uwolniony od fałszywych pociech („opium”), mógł wreszcie tu i teraz zbudować świat doskonały… Nawiasem: że po odrzuceniu Boga-opium ludzie na taką skalę sięgną po narkotyk (opium), mogłoby być dla Marksa informacją nieco kłopotliwą. Ale nie doczekał, jak również kilku innych skutków swoich idei.
Szybko się okazało, jak straszliwa to utopia: puste atrakcje, pozorne nadzieje, nierzeczywiste i nierealizowalne światy. Ale ponieważ „Boga nie ma”, trzeba iść w zaparte i podążać za mitem o bezreligijnym, lepszym świecie za wszelką cenę.
Hitlerowski nazizm był królestwem ateizmu i monstrualnego kłamstwa. Był tęsknotą za zwierzęcą siłą, która się nie cofa przed przemocą. Był okrutną, przerażającą formą „cofnięcia się” przed chrześcijaństwo. Ponieważ narodowy socjalizm interpretował chrześcijaństwo jako wyobcowanie w odniesieniu do „piękna” germańskiej „dzikości”, jako obcą narośl na niej, więc je odrzucał, cofał się przed czasy judeochrześcijańskiego „wyalienowania” ku dzikości celebrowanej jako kultura prawdziwa. Hitler:
„Wyswobadzam człowieka od presji ducha, który stał się celem samym w sobie; od brudnego i upokarzającego samoudręczenia powodowanego przez chimerę zwaną sumieniem i moralnością, i od roszczeń do wolności i samodzielności osobistej, do której i tak dorastają tylko nieliczni”.
W odpowiedzi: „Ja nie mam sumienia. Moje sumienie nazywa się Adolf Hitler” – wołał Göring. [O klauzuli sumienia i deklaracji wiary polskich lekarzy warto w tym miejscu wspomnieć i pomyśleć].
Wolność hitlerowska była wolnością od sumienia, a w ten sposób i „wolnością od wolności”. Oto warunki wstępne totalitaryzmu, przejrzysty szkic drogi od–do: odejścia od Boga, która jest zarazem drogą wejścia do niewoli. Nazizm nie miał doktryny. Był ruchem prowadzącym donikąd, do nicości. Był antytezą judeochrześcijańskiego pojęcia sensu, Logosu. Cechą charakterystyczną tego ruchu – rewolucji nihilistycznej – było totalne zmiażdżenie wszystkich elementów dotychczasowego ładu świata. To jego istota: bezbożny nihilizm jako skutek bezbożnego „nie” rzuconego w twarz Boskiemu urządzeniu świata i negacja jego Stwórcy.
Podobnie marksizm: jest cofnięciem się do tego, co przedchrześcijańskie. Ale tak jak narodowy socjalizm był redukcją do pogańskiej, germańskiej dzikości, tak ideologia Marksa jest cofnięciem się do żydowskiej nauki o zbawieniu. Przy czym podobieństwo właściwej Izraelowi, ukierunkowanej na zbawienie struktury nadziei i marksistowskiej „nauki o zbawieniu” dotyczy jedynie struktur zewnętrznych (czegoś w rodzaju „religijnej dynamiki”, siły nadziei przekraczającej czysto racjonalne rachuby), ale nie samej istoty rzeczy. Bowiem tam, gdzie religijna nadzieja żydowska, w samym swoim centrum, czerpie swą żywotność z żywego Boga i wiary w Niego, tam marksizm za swe narzędzie obrał rozum całkowicie wyzwolony z wszelkich metafizycznych powiązań. Jest więc marksizm wydmuszką, ateistyczną podróbką pobożnej (bo z Boga płynącej) nadziei – obietnicą bezbożnego mesjasza.
Negacja Boga jest tu decydująca. Oto co dzieje się z religią po utracie wiary: jest ona jak dom opuszczony przez mieszkańców; popada w ruinę i zamiast bezpieczeństwa, które zapewniał, grozi śmiercią tym, którzy znajdują się w zasięgu jego zawalenia i ostatecznego upadku. Jest widmem czegoś, co już nie jest żywe, upiorem właśnie, postrachem historii.
Bo marksizm w ciągu ostatnich niespełna dwóch wieków awansował do rangi najostrzejszej antytezy nie tylko chrześcijaństwa, ale też chrześcijańskiej koncepcji historii. Totalnie odrzucając dotychczasowy porządek, rewolucji nadał wartość absolutną. Minione dzieje uznał jedynie za prehistorię tworzonego dopiero przez siebie lepszego świata.
Jak to się stało, że marksizm w XX wieku uwiódł tak wielu intelektualistów? Ze śmierci wiary, z negacji potrzeby własnego nawrócenia, z iluzji oświecenia, z ucieczki od koszmaru wojny, z sentymentalizmu pomylonego z prawdziwą miłością do ludzkości i człowieka…
Czołowi obecni ideolodzy neomarksizmu i pochodnych zawdzięczają infekcję swoich umysłów flirtowi z marksizmem w czasach rewolty studenckiej 1968 roku. Wielu z nich należy do tej generacji, ideologia marksistowska stała się ersatzem religii, w której miejsce praktyk religijnych zajmuje polityczna aktywność. „Zbudujemy królestwo boże na ziemi” – to hasło Marksa jest dziś hasłem Sławomira Sierakowskiego i „Krytyki Politycznej”. Rok 1989 i wszystkie aksamitne rewolucje tamtego przełomu przyniosły nadzieję, ale nie okazały się pełnym zwycięstwem nad totalitarnymi ideologiami. Dlaczego? Współczesna Europa nie pojęła (nie chciała pojąć?) ich korzenia, istoty ich zła. Już przed 1989 rokiem marksizm i liberalny kapitalizm, mimo wielu różnic, zgadzały się w tym, że odmawiały religii zarówno prawa, jak i zdolności do kształtowania spraw publicznych i przyszłości ludzi. Oto istota choroby.
Marksizm został pokonany w przestrzeni ekonomiczno-politycznej, lecz nie został przezwyciężony w wymiarze ideowym, moralnym, obyczajowym. Liberalizm dogaduje się z neomarksizmem zupełnie nieźle i to w wielu dziedzinach, a w swym głębszym nurcie światopoglądowo okazuje się bliskim krewnym, spadkobiercą i następcą marksizmu. Europa nigdy nie poddała krytyce marksistowskiej katastrofy ekonomicznej, a dawni komuniści bez oporów i żenady stali się ekonomicznymi liberałami i beneficjentami przemian ustrojowych. Z tej samej przyczyny (bliskiego pokrewieństwa) liberalna Europa nie rozliczyła się z komunizmu pod względem moralnym, a zwłaszcza – oto punkt ciężkości – religijnym. Fascynacja najstraszliwszą formą marksizmu, jaką był stalinizm, pozostaje wciąż bezkarna. Wielu intelektualistów mówi o niej tak lekko, jak o przebytym w młodości kokluszu. Albo nie mówi wcale.
Zastanawiające jest owo zaskakująco łatwe przejście z dogmatycznego marksizmu w ponowoczesny kształt relatywizmu i nihilizmu, jakieś istotne światopoglądowe continuum. W tych samych biografiach, uniwersytetach, środowiskach, mediach… Wniosek: politycznemu i ekonomicznemu przełomowi nie towarzyszyło prawdziwe duchowe przesilenie.
W polskich realiach brzmi on tak: były tylko okrągłe słowa, jak okrągły był tamten stół. Zabrakło pokuty i nawrócenia.
Historia jest otwarta, człowiek jest wolny. I póki co możliwe jest wszystko: i kanibalizm (na razie metaforyczny, ale kto wie, zabija się już ludzi dla pozyskania narządów), i prawdziwe nawrócenie do Boga.
75 lat po tamtym wrześniu warto przypomnieć przestrogę Jezusa, że w miejsce jednego wypędzonego nieczystego ducha wraca siedem gorszych, gdy znajdą dom wymieciony i pusty (por. Mt 12,43-45).
Kto rezygnuje z nazizmu i marksizmu, ten jeszcze nie znalazł nowego fundamentu życia. Jeśli po straszliwych ideologiach pozostanie bezbożna pustka, mogą nastać ideologie straszliwsze – „siedmiu innych duchów złośliwszych niż on sam” (Mt 12,45a). Wchodzą, mieszkają i jest gorzej niż było.
Póki co, siedmiu duchów złośliwszych zaciera ręce, że będą miały gdzie mieszkać. A wtedy: który skrzywdziłeś człowieka prostego – nie bądź bezpieczny.
Ale tak być nie musi. Po wygnaniu ducha nieczystego można przecież do domu zaprosić samego Boga.
Bo Bóg jest; i jest Bogiem.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.