Skierniewicki park. Jego alejkami spacerowali prymasi, król stanisław August Poniatowski, a później władcy państw zaborczych, którzy w cieniu drzew dyskutowali nad zaostrzeniem polityki wobec Polaków. A przy rozłożystych dębach czy kasztanowcach niejedna panna usłyszała pierwsze wyznanie miłości.
Osobą chętnie wspominaną podczas spaceru był abp Ignacy Krasicki, poeta, prozaik i publicysta, który – obok pasji bibliofilskich i kolekcjonerskich, które z zamiłowaniem uprawiał w Skierniewicach – zajął się też przebudową i upiększaniem pałacowego terenu, czyniąc go podobnym do tego w Smolajnach na Warmii. Za jego czasów były tu dwa ogrody owocowe liczące 400 drzew, 3 ogrody warzywne i chmielnik. Do pałacu należały również bażanciarnia oraz zwierzyniec, w którym znajdowały się jelenie i daniele. O swoim parku i pracach w nim czynionych poeta chwalił się nawet w liście do swojego brata Antoniego: „Mój ogród jak ciasto na drożdżach rośnie”.
Słuchaczom nie uszła uwagi także informacja, że arcybiskup na jednym z drzew wyciął scyzorykiem kilka wierszy, których tematem było upływające życie ludzkie. Potwierdzenie tego faktu można znaleźć w notatkach Hanny Muszyńskiej-Hoffmanowej, która w następujący sposób opisała „niecne zajęcie” arcybiskupa: „Wszak nie uchodzi, by dawny prymas rozgromionej przez sąsiednie mocarstwa Rzeczypospolitej, by arcybiskup gnieźnieński zabawiał się niestosownie, niby jakiś huncwot, niecnota. A tak właśnie prymas Krasicki akuratnie w tenże słoneczny poranek październikowy czynił. Oto już bodaj kilkanaście pacierzy spędził przy wzniosłym wiązie, prawe skrzydło pałacu prymasowskiego w Skierniewicach ocieniającym, i kozikiem w korze drzewa misternie wycinał...”, „ciął i strugał, strugał w zapamiętaniu...”, „(...) na korze widniał ten oto dwuwiersz: »Szczęście u dworu jak woda przeminie, Szumi, obraca, upada i ginie«”.
Osoby, na których park zrobił wielkie wrażenie, mają nadzieję, że wiersz niegdyś wyryty na drzewie nie będzie zachętą do naśladowania arcybiskupa w tego typu praktykach. A tym bardziej nie stanie się przepowiednią zwiastującą szybki upadek parku.
Pod dębem, nie lipą
Piękna jesienna pogoda zachęcała do spacerów i wspomnień. Wizytujący park chętnie sięgali pamięcią do czasów swojej młodości. – Zimą zjeżdżaliśmy tu z górki do rzeki. Latem bawiliśmy się w podchody – wspomina Eugeniusz Krakowiak. – To były niesamowite czasy. Park był bardzo gęsty, zwłaszcza w tej części, w której dziś są ogrody francuskie. Jak się ktoś umiał schować, to naprawdę trudno go było znaleźć. Przychodziliśmy tu też na orzechy laskowe. Potem parkowe alejki były miejscem spotkań z dziewczynami – uśmiecha się pan Eugeniusz.
Z sentymentem o parku opowiada także Marek Łukasik. – Mieszkałem wówczas pod Skierniewicami. Kiedy zakochałem się w Marysi, postanowiłem oświadczyć się jej w romantyczny sposób. W niedzielne popołudnie zabrałem ją do parku i pod dużym drzewem poprosiłem o rękę. Ona rozejrzała się dookoła i nagle zaczęła tupać i krzyczeć. Takiej reakcji się nie spodziewałem. Po chwili usłyszałem: „Jak śmiesz oświadczać mi się pod lipą?!”. Nie myśląc wiele, chwyciłem ją na ręce i zaniosłem pod wielki dąb. Tam nie czekałem na odpowiedź. Całusami wymusiłem zgodę. Później, gdy tamtędy przechodziliśmy, zawsze się płoniła, na co ja parskałem śmiechem. Dziś już jej przy mnie nie ma. Patrząc na ten stary dąb, którego na szczęście nie wycięto, marzę o spotkaniu z nią, gdzieś tam, w niebieskim parku – wyznaje wzruszony pan Marek.
Wędrując między kolejnymi ławeczkami, podobnych wspomnień można usłyszeć znacznie więcej. Bądź co bądź kilkuwieczny park był świadkiem wielu wyznań, rozmów, a nawet... zdrad.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.