"Panie! Ćwicz sobie w domu, my tu teraz chcemy się modlić..." By być organistą, trzeba mieć stalowe nerwy, pokorę i... poczucie humoru.
Nie tylko organy
Muzycy kościelni to nie tylko organiści, ale też prowadzący schole, zespoły i orkiestry. A gdzie ludzie – nie brak zabawnych sytuacji. – Raz, niedługo po wyborze Jana Pawła II na papieża, pojechałem z chórem parafialnym nad Morskie Oko. U celu zaśpiewaliśmy, a po chwili ze stojącej nieopodal grupy czarnoskórych turystów podszedł ich przedstawiciel, mówiąc, że są to członkowie sympozjum lekarskiego i proszą nas o zaśpiewanie hymnu papieskiego. Zdębiałem, ale wkrótce spełniliśmy życzenie, wykonując „Góralu, czy ci nie żal” – wspomina Jan Dolny.
Tradycją parafii w Ostrożnicy są koncerty noworoczne. Kilka lat temu zaproszono ks. Jerzego Kowolika z chórem Symphonia Rusticana. Niestety, choć zima była raczej bezśnieżna, tego dnia napadało tyle śniegu, że śpiewacy utknęli w zaspie i nie dotarli na występ. Sytuację uratował miejscowy chór, zaś śpiewacy z Naczęsławic dali popis parę tygodni później.
O mały włos na występ w Londynie z okazji Dnia Żołnierza Polskiego nie dotarłby głubczycki chór, który miał uświetnić Mszę św. w kościele św. Andrzeja Boboli. Niestety, bez przewodniczki zabłądzili. Gdy cudem trafili na miejsce i wbiegli na chór, rozległ się dzwonek na wejście. Prowadzony przez Tadeusza Eckerta zespół miał zresztą szczęście do pojawiania się w ostatniej chwili, bywało też, że kilkadziesiąt osób zakładało togi w biegu. Nie przeszkadzało im to zdobywać kolejne laury.
– Przed jednym z konkursów w Międzyzdrojach, mając jeszcze czas, zrobiliśmy próbę w pobliskim parku. Nagle telefon, że już na nas czekają na scenie. Biegiem ruszyliśmy na salę, zziajani, z bijącymi sercami zaśpiewaliśmy i... zdobyliśmy główną nagrodę – opowiada dyrygent.
Mały brzdąc, duże ryzyko
Alfred Bączkowicz, organista katedry opolskiej, pilnując kiedyś synka, usłyszał dzwony i przypomniał sobie o Mszy św. Nie było wyjścia, wziął dziecko z wózkiem na chór. Gdy mały zapłakał, muzyk zaczepił kabel o wózek i huśtał go, ciągle grając. Lata temu, grając w obcej parafii, traumę przeżyła jego żona Beata. Struchlała, widząc raczkującego malucha kręcącego się przy jej nogach. Ojciec dziecka się zagapił, a ono coraz śmielej bawiło się, naciskając pedały organów. Z przejęcia, nie chcąc go podeptać, drugi raz zaintonowała pierwszą zwrotkę pieśni. Podobnie Bernadeta Malik, organistka i nauczycielka DIMK, zagrała „Agnus Dei” na ofiarowanie, gdy jej synek, wzięty awaryjnie na Mszę, zażądał nagle wyjścia do łazienki.
O perypetiach organistów wiele powiedzieć mogą ich rodziny. Czasem też same wyłapują humorystyczne sytuacje. Elżbieta Drechsler, żona nieżyjącego już zakrzowskiego organisty, wspomina: – Mąż zawsze zapowiadał pieśni, mówiąc ich pierwsze słowa. Raz słyszę, siedząc na dole: „Komm zu mir du süße Liebe” (Chodź do mnie, słodka miłości). Po Mszy poszłam więc na chór i stwierdziłam: „Pięknie, że tak mnie nazywasz, wołając, ale nie musiałeś tak głośno przy wszystkich”. Długo nie mogliśmy zejść z chóru ze śmiechu.
Innym razem dawna organistka z kościoła św. Dominika w Nysie rozbawiła wiernych, bo pokładła teksty pieśni na ławkach, a potem rzekła: „Przyjdź Duchu Święty z kartki”.
Jednak żaden z organistów nie jest przygotowany na sytuację, która zdarzyła się w parafii Wszystkich Świętych w Raszowej. W starej kronice parafialnej czytamy: „Opowiadają ludzie, że za czasów ks. proboszcza Pawła Konrada miało miejsce następujące zdarzenie w kościele. Trzymano na plebanii dużo świń. Tak, że na sam opas latały po placu plebanii i nawet jedna się wkradła do kościoła. Nie wiedząc, zamknięto ją na noc. Przechodząc około kościoła, stróż usłyszał szum, alarmując proboszcza o widocznym włamaniu złodziei do kościoła. Proboszcz wzywając organistę z kluczami, każe mu otwierać kościół. Sam ze stróżem stał u boku. Organista mniemając, że tam złodziei złapie, otwiera drzwi i w tym nagle wybiega z kościoła nie złodziej lecz wieprz między nogi organisty porywając go ze sobą. Ze strachu pół przytomnego organisty starczyło tylko na te słowa: »Z Bogiem księżoszku bo już mnie diobli niosą«”.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.