Bezpretensjonalność fabuły i perfekcja wykonania – oto co składa się na sukces musicalu „Mamma Mia”.
Napisanie recenzji ze spektaklu „Mamma Mia” nastręcza prawdziwych kłopotów. Przyjęło się bowiem, że nadmierny zachwyt jest mało profesjonalny. Ale jak tu się nie zachwycać? To najpiękniejszy musical, jaki powstał na deskach ROMY. Jak więc zignorować pomysłowość inscenizacji, profesjonalizm wykonawców, bezbłędną oprawę muzyczną, aż po owacje publiczności, która zamiast pędzić do szatni, tańczy razem z solistami i skanduje znane fragmenty piosenek Abby.
Po zakończeniu przedstawienia w kuluarach da się słyszeć opinie, że ten rozśpiewany musical przewyższa wykonaniem i temperamentem film. Oczywiście te wszystkie komplementy, wyrazy niekłamanego uznania muszą brzmieć banalnie, ale co robić? Wyciszyć emocje, czy może zracjonalizować poszczególne elementy, które składają się na ten sukces?
Pierwsze, co przychodzi do głowy, to rzadka cecha w przypadku wystawnych i głośnych musicali: bezpretensjonalność. Prosta fabuła, zabawna intryga, spontaniczne reakcje gości przybywających do tawerny na wesele młodziutkiej Sophie – zgoda, to może chwytać za serce. Ale jak udało się to połączyć z olśniewającymi (tak! tak!) rozwiązaniami scenograficznymi, zaskakującymi zmianami dekoracji, szumem fal, błądzącymi po niebie chmurami i fartuchem wiecznie zapracowanej Donny, na której głowie jest całe wesele, od sprzątania poczynając, po dbanie o wygodę przyjaciół.
Pierwsze minuty spektaklu dają złudzenie, że oto wraz z zaproszonymi na grecką wyspę gośćmi wsiadamy do samolotu, by po chwili wylądować na brzegu romantycznej plaży, zanurzyć stopy w ciepłych falach, wypłynąć łodzią w morze. Czułam się jak mała dziewczynka i wcale się tego nie wstydziłam. A po chwili, gdy te zaaferowane przygotowaniami do ślubu dziewczęta zaczęły śpiewać, głosy solistek zabrzmiały jak dzwon.
Donna, której całe życie upłynęło na tęsknocie i próbie realizacji dziewczęcych marzeń, w każdej frazie udowadnia, że warto ją kochać i podziwiać. Jakżeby mogło być inaczej, skoro w postać Donny wciela się Anna Sroka-Hryń, utalentowana aktorka i wokalistka, nagradzana prestiżowymi nagrodami za estradowe dokonania. Podobnym temperamentem porywa jako Tania Beata Olga Kowalska (każda rola to trzy profesjonalne obsady), ale też pełna rozterek Zofia Nowakowska, która podejmuje w finale wiele dojrzałych i wzruszających decyzji.
Największe jednak brawa należą się dyrektorowi Kępczyńskiemu, który w czasach, gdy wszyscy narzekają na brak środków, zgromadził odpowiedzialny i profesjonalny zespół, mogący konkurować z pierwszymi scenami świata. Aby do końca wytłumaczyć się z tych pełnych egzaltacji komplementów, pozwolę sobie przytoczyć fragmenty recenzji z fachowej prasy od Londynu po Moskwę:
„Tryumf! Połączenie namiętności z inteligencją”, „Genialny wieczór” „Najbardziej słoneczny ze wszystkich musicali”, „Moskwa podbita”. Można by tak długo, ale jedno jest pewne: nie możemy poprzestać na recenzjach, więc by doświadczyć niezwykłych wzruszeń, musimy wybrać się do ROMY. Po prostu.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.