Warmińska kapliczka. – Pięć minut modlitwy to będzie najpiękniejszy owoc naszego trudu. I To, że ludzie mają miejsce, gdzie może uklękną, może będą stać, może zmówią dziesiątek Różańca... Jest przy czym się teraz zatrzymać, nie przy ruinie – mówi Mariusz.
Droga polna między dwiema warmińskim wioskami, Głotowem i Swobodną. Kiedy wieje wiatr, pył unosi się z niej, wzbija ponad liście bzu, które wiosną obsypane są białym kwiatostanem. Kiedy się szło tym traktem jeszcze kilka lat temu, można było zobaczyć stojącą nieopodal zniszczoną warmińską kapliczkę, chyląca się ku ziemi, o skręconych przez czas murach, bez drzwi, okien, świętych figur i krzyża.
Drzewa korzeniami wypychały jej fundamenty, jakby chciały wyrwać z ziemi ten symbol warmińskiej wiary, do końca zniszczyć. I zapewne by się udało, gdyby nie ludzie, którzy w tej zapomnianej kapliczce... się zakochali.
Ilu nas było, tyle motywacji
– Wybraliśmy się za namową Ani Taraszkiewicz do Dawidowiczów. Pojechaliśmy pociągiem do Cerkiewnika i stamtąd, polami, szliśmy do Głotowa. Idąc, zobaczyliśmy kapliczkę. Przyjrzeliśmy się jej. Kompletna ruina. Wokół zarośnięta. Po drodze rozmawialiśmy o niej i jakoś zapadła nam w sercach – opowiada Andrzej Wyrębek.
Jakiś czas później spotkali się u Anny w domu. Przy okazji przeglądania albumu o warmińskich kapliczkach, który wydał ich przyjaciel Mirosław „Micia” Bojenko, temat powrócił. – Padła propozycja, czy nie odnowilibyśmy jej wspólnie. W ciągu kilku tygodni zdecydowaliśmy: odnawiamy kapliczkę – wspomina.
A że były potrzebne pieniądze, choćby na kupno niezbędnych materiałów budowlanych, postanowił wraz z żoną przekazać je na ten cel. Mariusz Dawidowicz wraz z „Micią” zajęli się remontem i szukaniem fachowców. Głową przedsięwzięcia została Anna. – Ilu nas było, tyle motywacji – uśmiecha się Anna Taraszkiewicz. – Ale wspólnie mamy poczucie, że warmińskie kapliczki są częścią naszej tożsamości – mówi. – Nie może być tak, żeby one popadały w ruinę, a my bezczynnie stoimy z boku. To jakbyśmy zatracali siebie, naszą tożsamość. Czuję się Warmiakiem, ja się tu urodziłem – dodaje Mariusz.
Krzysztof Kozłowski /Foto Gość
Poświęcenia dokonał bp Julian Wojtkowski
Wiele dobrych dłoni
Wzięli się do pracy. Zaczęli od uporządkowania terenu wokół kapliczki. – Najtrudniejsze było usunięcie starych korzeni, które wbiły się w fundamenty i mury. Sam próbowałem to ruszyć. Po dziesięciu ciosach siekierą zrezygnowałem i wróciłem do domu. Pomyślałem: „To jest niewykonalne” – śmieje się Andrzej. To zadanie wziął na siebie Mariusz. Wraz z synami wolne chwile poświęcił na tę pracę. – To nie były pojedyncze pnie. Masa pni i korzeni, pomiędzy nimi ubita ziemia, gruz i szkło, i blachy. Ni ziemię wybierać, ni ciąć. Korzenie, grube niczym ramiona, wchodziły w mur. Prace trwały rok – wspomina.
Później kolejne zadanie, równie trudne. Mury kapliczki były skrzywione i skręcone niczym śmigło, fundamenty podważone przez korzenie. Mariusz podchodzi do kapliczki. Wyciąga ręce, zsuwa po murze. Wyjaśnia, że trzeba było delikatnie, stopniowo, prostować ją, jak to nazywa: „lewarować”. – Kolejowymi lewarami wszystko powolutku nakręcaliśmy i podbijaliśmy dół murów. Odbudowywaliśmy fundamenty. Później trzeba było uzupełnić brakujące cegły. Długo szukaliśmy podobnych. Znaleźliśmy u gospodarza w Różynce – wspomina.
Każdy z nich poświęcał kapliczce swój wolny czas. Część urlopu, wolne soboty i popołudnia. A remont nie był prosty. Kapliczka stoi z dala od wsi. Nie ma prądu, nie ma wody. Musieli zabierać z sobą agregaty, w beczkach wozić wodę. Ktoś musiał dowozić murarza z Kwiecewa. Zdarzało się, że po godzinie pracy trzeba było szybko po niego jechać, bo przyszła burza, ulewa albo silny wiatr.
Później zrobili strop, wstawili okna i drzwi, położyli dachówkę. Anna wymienia kolejne nazwiska. Kto wstawił okna, wypełniał spoiny, kładł blachę na dach, wstawiał drzwi, kładł podłogę i parapet. – Wiele dobrych dłoni. Wszystkim dziękujemy za pracę – dodaje Mariusz.
Czy znajdą się ludzie?
Po drugiej stronie drogi piętrzą się zarośla. Między nie wcina się wąska ścieżka. To miejsce, gdzie niegdyś było gospodarstwo. Najprawdopodobniej jego właściciel ufundował tę kapliczkę. Dziś nie wiadomo, czy jako wotum wdzięczności, czy prośby. W chaszczach jest trochę cegieł, jakiś mur z odprowadzeniem na wodę. Najprawdopodobniej w majątku hodowano konie dla armii, a pozostałości do zabudowania źrebaczarni. – Ale czy tak było? Nie wiem – zastanawia się Mariusz.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.