Olśniewający spektakl w stylu retro.
mat. prasowy Oscarowe filmy XXI wieku. Zazwyczaj mam z tymi produkcjami problem. Niby można (z automatu) dołączyć je do listy filmów wszech czasów. Pytanie tylko, czy naprawdę na to zasługują? Czy mogą się równać z dziełami sprzed dekad, tworzącymi historię kinematografii? Śmiem wątpić.
Właściwie jedynym jak dotąd obrazem powstałym po roku 2000, który otrzymał Nagrodę Akademii dla najlepszego filmu, a co do którego nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, jest „Chicago” Roba Marschala.
Reżyserowi udało się nakręcić klasyczny musical, ale środki filmowe, które zastosował przy jego realizacji sprawiły, że oto na ekranie oglądamy spektakl przywodzący na myśl niekończący się wideoklip. Perfekcyjny montaż, niesamowite jazdy kamery, zawrotne tempo… - tak właśnie powinien wyglądać musical nakręcony dla widzów z pokolenia MTV.
„Kabaret” z Lizą Mirelli z roku 1972 jest dziełem kultowym, niepowtarzalnym, pełnym humoru i kapitalnych pomysłów, ale pod wzglądem technicznym nie może się równać z „Chicago”. Piosenki w obu tych filmach są rewelacyjne, ale tylko w dziele Marschala z 2002 roku obraz „nadąża za dźwiękiem”. Rytm melodii idealnie współgra ze zdjęciami, zaś te ostatnie (autorstwa Diona Bebe) to po prostu kadry idealne, cudownie ukazujące czasy gangsterów, jazzu i prohibicji.
Także epoka pełni tu niebywale ważną rolę. Gdyby akcja filmu toczyła się w innym okresie, po prostu nie mielibyśmy tego samego efektu. Lata ’20 i ’30 XX wieku to ukochana przez filmowców era. Mafiosi przesiadujący w jazzclubach? Przecież to ikona! Kwintesencja klasycznego, amerykańskiego kina, do której hollywoodzcy filmowcy wracają nieustannie. Istny mit, który kolejne pokolenia twórców zza Oceanu pragną opowiadać wciąż i wciąż na nowo.
„Chicago” nominowano do Oscara w 13 kategoriach. Skończyło się na sześciu statuetkach, ale chyba każdy widz się zgodzi, że powinno być ich trochę więcej. Oscarem nagrodzono Catherinę Zetę-Jones, ale nie Renée Zellweger, a przecież i jedna i druga zagrała popisowo. A co powiedzieć o Richardzie Gere, który nie dostał nawet nominacji? Wszak rola cwanego prawnika, Billy’ego Flynna uchodzić może za ukoronowanie jego aktorskiej kariery…
Olśniewający spektakl w stylu retro – tak najkrócej można scharakteryzować ten pełen energii film, który opowiada o pragnieniu zrobienia kariery w show-biznesie za wszelką cenę, więc do tego celu idzie się (dosłownie!) po trupach. Wszystko to jednak podane w sposób lekki, zabawny i niebywale ironiczny.
Nie mam żadnych wątpliwości – „Chicago” jest jednym z filmów wszech czasów.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...