O „Dziennikach” ks. Franza Pawlara.
To, co chyba najbardziej uderza współczesnego czytelnika, to – przynajmniej w mojej ocenie – niepewność tamtych czasów, widoczna najpierw w nerwowym oczekiwaniu na nadejście Armii Czerwonej, a potem – co może nawet bardziej dotkliwe – brak jakiejkolwiek logiki działania radzieckich żołnierzy, sprzeczność wydawanych przez nich rozkazów. Dzisiejsze ustalenia jutro stają się nieważne, jednych dowódców zastępują inni, ludzie raz po raz opuszczają swoje domy, by za chwilę do nich powracać. Podobnie niepewny jest los duchownych. Podczas gdy jednych kapłanów sowieci mordowali od razu po zajęciu wsi, innych poniżali (Pawlar opisuje przypadek ojca Rühla, który został zmuszony przez żołnierzy do przygrywania im na pianinie podczas pijackiej orgii), a jeszcze inni – jak autor dziennika – przeszli miesiące po zainstalowaniu się radzieckich wojsk w zasadzie bez szwanku.
Pawlar opisuje wszystkie zdarzenia szeroko i możliwie bezstronnie – kiedy uważa to za słuszne, bezlitośnie krytykuje Rosjan (gdy wraca z zakonnicami do domu, pomstuje na rosyjską nieznajomość sprzętów – w muszlach klozetowych pływają mydliny, a pełne odchodów umywalki zalegają pod łóżkami), ale i mieszkańców wsi (za plądrowanie majątku, spoufalanie się z Rosjanami czy biesiadowanie w piwnicach pałacu). Ale potrafi też docenić sowietów za ich gesty i zachowania – gdy pozostawiają bez konsekwencji jego zbyt ostre słowa, kiedy zezwalają na odprawianie Mszy czy – sytuacja to zupełnie niezwykła – kiedy jeden z podoficerów przychodzi do niego wraz z jedenastoma innymi żołnierzami i zaczyna z nim rzeczową dyskusję o istnieniu Boga.
Fragment, o którym nie sposób zapomnieć na długo po lekturze, to zapiski księdza Pawlara z 29 marca 1945r., z Wielkiego Czwartku. Mieszkańcom zostaje wówczas na powrót udostępniona pałacowa kaplica:
„Tabernakulum stało otworem – pisze Pawlar – ale nie z powodu zwyczaju, jaki w tym czasie panował, lecz jedynie z tego haniebnego powodu, że się do niego włamano (…).
Na ołtarzu nie było żadnego krzyża, nie dlatego jednak że jak zawsze w Wielkim Tygodniu okryto go całunem, lecz ponieważ go skradziono.
Ołtarz pozbawiono wszelkich dekoracji i symboli. Ogołocony i nagi był jednak nie z powodu modlitwy księdza wypowiadającego słowa psalmu i dokonującego zwyczajowego obnażenia ołtarza, lecz za sprawą pozbawionych kultury zbójów i niegodziwców”.
Na uwagę – obok samego „Dziennika” – zasługuje również osoba jej autora. Ksiądz Franz Pawlar przez długie lata był oddanym górnośląskim sprawom duszpasterzem. Wyświęcony w 1935 r., posługiwał najpierw w parafii św. Józefa w Hindenburgu (obecnie: Zabrze), następnie w majątku hrabiego von Ballestrem w Plawniowitz. Ze względu na to, że jako kapłan opiekował się także polskojęzycznymi parafianami, dotknęły go szykany ze strony nazistowskiej administracji. Trzy miesiące, począwszy od 15 września 1939r., spędził w areszcie w Gleiwitz. Po wojnie skierowany do parafii w Krzanowicach, był tam proboszczem do 1980 roku. Oprócz tego, że był oddanym swej służbie kapłanem, pasjonowały go dzieje Górnego Śląska. Pozostawił po sobie obszerne archiwum materiałów, dokumentów i własnych notatek.
*
Tekst z cyklu Mała Biblioteczka Śląska
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...