Czyli powieściowa podróż duchowa. Podróż w głąb siebie. W głąb człowieczeństwa.
Proza Henryka Wańka bardzo często traktuje o światach, których nie ma. Czasem dlatego, że należą do przeszłości – myślę tu o fenomenalnej książce „Finis Silesiae”, obowiązkowej lekturze każdego Ślązaka – a czasem dlatego, że to światy wymyślone, jak w przypadku jego najnowszej powieści „Jak Johannes Kepler jadąc do Żagania na Śląsku zahaczył o Księżyc”.
Chociaż może słowo „najnowsza” nie jest najodpowiedniejsze, wszak jak pisze sam autor w posłowiu, powieść zaczęła powstawać już w 1984 roku – pierwotnie jako scenariusz filmowy, następnie była przez lata rozwijana z myślą o wydaniu jej w formie powieści. Odrzucona przez wydawców, porzucona na wiele lat przez autora, wreszcie – za sprawą wydawnictwa Silesia Progress – ujrzała światło dzienne. Czy warto było czekać?
Tytuł sugeruje, że powieść Wańka jest podróżą. I to prawda, i nieprawda jednocześnie. Jest podróżą, ale nie w sensie geograficznym, bo chociaż bohaterowie przemierzają śląskie trakty, to o ich śląskości nic przecież nie świadczy – na próżno szukać tu plastycznych opisów Śląska z przeszłości (na które po cichu liczyłam). W powieści Wańka Śląsk nie odgrywa żadnej roli, jest przestrzenią, zupełnie nieszczególną i pozbawioną wyjątkowości. Jesteśmy na Śląsku, a moglibyśmy być gdziekolwiek.
Waniek zabiera nas swoją narracją w podróż o wiele poważniejszą: to podróż duchowa, w głąb siebie, w głąb człowieczeństwa. Podróż, która obnaża ludzką niemoc, strach, bezradność, marzenia, pragnienia. Podróż, w której musimy być przygotowani na wszystko.
Świat, który otwiera przed nami Waniek, nie podlega znanym zasadom. Napotkane w drodze osoby mogą okazać się demonami albo aniołami, a rzeczy – z pozoru zwykłe – mogą kryć w sobie niezwykłą moc. W wykreowanej przez autora przestrzeni pobrzmiewają echa przeszłości, dawnego świata w jego najbardziej mistycznym i tajemniczym wymiarze. Wszak są tutaj alchemiczne tropy, astronomiczne obsesja, są nadprzyrodzone zdarzenia i sny, które nie zawsze okazują się snami.
A pośród tego wszystkiego Kepler, Johannes Kepler, jadący do Żagania na Śląsku. Kepler tyleż wybitny, co nieznany. Bo któż słyszał o Somnium, niezwykłym dziele niemieckiego astronoma, które ściągnęło na niego oskarżenia o czary? Keplera znamy raczej jako twórcę praw ruchu planet niźli autora opowieści o księżycowej podróży. A to właśnie po ten zapomniany wątek sięga Waniek. To jednak nie biografia, ale – by znaleźć najbardziej pasujące określenie – „baśń o Keplerze”. I o Hynku, bo i on odgrywa w tej historii niemałą rolę. Obu ich łączy to, że nie lubią płynąć z prądem rzeki, fascynuje ich bycie na przekór, podważanie zastanych praw i porządków.
Wydawnictwo Silesia Progress Dlatego niech nikt nie da się zwieść okładce, ani poglądom niedoszłych wydawców: nie jest to powieść łotrzykowska, przygodowa, biograficzna ani pikarejska. To metaopowieść o świecie i o nas w tym świecie. Baśń, którą czytać można na wiele sposobów, ale zawsze tak, by pomagała nam zrozumieć samych siebie.
*
Tekst z cyklu Mała Biblioteczka Śląska
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.