Przyszła pora, by warszawska publiczność w małej salce teatru na Senatorskiej mogła zasłuchać się w dźwięki znane od lat.
Kiedy Orbis na Brackiej stanowił jeszcze centrum życia – także kulturalnego, pewnej nocy ustawiła się kolejka. Stojący w niej, opatuleni w koce, zaopatrzeni w stołeczki, czekali do rana, aż otworzą się kasy i dla szczęśliwców zostanie jeszcze nieco biletów. Na co? Na operę „Porgy and Bess”, którą polska publiczność miała okazję po raz pierwszy zobaczyć i posłuchać przy okazji słynnej kołysanki „Summertime”. I ja tam byłam…
Nazwisko słynnej spółki dwóch braci George’a i Iry Gershwinów znał już cały świat. Gdy tylko Ira zaczął pisać teksty do kompozycji George’a, ich utwory sprzedawały się w milionach egzemplarzy. Piosenki Gershwinów śpiewały takie sławy jak Louis Armstrong, Fred Astaire czy Ginger Rogers. Jednak dopiero wykonanie Elli Fitzgerald uświadomiło kompozytorowi, jak piękne piosenki udało mu się stworzyć.
Przyszła więc pora, by i warszawska publiczność w małej salce Teatru Żydowskiego mogła zasłuchać się w dźwięki znane od lat, ale wciąż urzekające. Scenariusz, reżyseria i choreografia spektaklu „George & Ira Gershwin” to dzieło Jana Szurmieja. Na maleńkiej scenie nie śpiewa ani Armstrong, ani Ella Fitzgerald, to energia, jaka płynie z wykonania trojga aktorów: Izabelli Rzeszowskiej, Piotra Chomika i Marcina Błaszaka, porywa widownię. Kołysanie i wybijany stopą rytm sprawiają, że czujemy się przeniesieni pod most Brookliński, a wytworni panowie wyjmą za chwilę pistolety z kieszeni i rozpoczną swoje porachunki.
My na szczęście poruszamy się w klimatach lirycznych. Dwóch dżentelmenów walczy o względy pięknej femme fatale, ona jednak pilnie strzeże swojej niezależności. Poza tym dynamicznie śpiewa, a flirtów nie traktuje serio. Podobny klimat przyniósł film „New Jork, New Jork”, gdzie Robert De Niro i Lisa Minelli w rytm muzyki Gershwina próbowali odnaleźć się w gąszczu wielkiego miasta. Nie bez konfliktów.
W spektaklu na Senatorskiej wszystko dzieje się w latach 20. i 30. XX wieku, w epoce swingu i wszechpotężnego Ala Capone. Nie są tu jednak potrzebne akcenty scenograficzne. Wszystko zawierają piosenki fenomenalnego duetu. Jest niepokój i tęsknota, jest tak charakterystyczne dla owej twórczości połączenie: blues, improwizacja, melancholia i zmysłowość. Maleńkie stoliki i zapalone lampki wywołują intymny klimat, rozdawane przez bileterki wachlarze przynoszą pożądany chłód.
Polecam ten teatralny przerywnik muzyczny.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...