Od zamachu na World Trade Center minęły trzy lata, ale Jamie Bryan, wdowa po strażaku poległym podczas akcji ratowniczej, wciąż budzi się w środku nocy z sercem przeszytym bólem. Zdecydowana nadać znaczenie przepełniającemu ją smutkowi, całe swe życie przelała w pracę wolontariusza w małej kaplicy św. Pawła... Publikujemy pierwszy rozdział książki.
Stąd pewnie to dziwne uczucie: jakby ukłucie winy, że przyłapano ją na wpatrywaniu się w zdjęcie męża. Zdarzało się jej już tak czuć, choć tylko w obecności Aarona. Ale mimo to nie chciała robić zbyt wielkiego szumu wokół swych emocji. I tak były widoczne, nawet jeśli łączyła ją z Aaronem jedynie przyjaźń.
Wskazał głową na środek kaplicy:
–W ławce z przodu siedzi pewna kobieta. Może jej się przydać twoja pomoc. Mąż był policjantem, zginął podczas zamachu. – Ich spojrzenia spotkały się. W oczach Aarona malowała się troska, uczucie niezręczności zniknęło. – Jesteś gotowa?
–Tak – Jamie stanęła obok niego i razem ruszyli wzdłuż jednej z ławek na drugą stronę kaplicy. Miała ochotę jeszcze raz rzucić okiem na zdjęcie Jake’a, ale nie zrobiła tego.
Aaron wskazał jej blondynkę siedzącą w pierwszej ławce.
–Zajmiesz się nią?
Jamie skinęła potakująco.
–A ty?
–Ruszam tam – spojrzał na tyły kaplicy. Pomieszczenie było obrzeżone stołami z wystawą poświęconą ofiarom zamachu. Jakaś para około siedemdziesiątki stała w pobliżu tylnej ściany. – Turyści. Mnóstwo pytań.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Tak właśnie działało się u św. Pawła: byli tu dla wszystkich przychodzących, niezależnie od tego, z jakiego powodu przychodzili. Po chwili każde z nich ruszyło w swoją stronę.
Powoli, cicho Jamie podeszła do kobiety siedzącej w pierwszej ławce. Wiele wdów przychodziło po kilkakroć do kaplicy św. Pawła, ale ta nie wydawała się znajoma. Jamie usiadła i poczekała, aż kobieta zwróci na nią uwagę.
–Dzień dobry, nazywam się Jamie Bryan. Jestem tu wolontariuszką.
Kobieta miała czerwone, opuchnięte od płaczu oczy. Otworzyła usta, ale nie wydostało się z nich ani jedno słowo. Zakryła twarz dłońmi, jej ciałem wstrząsało ciche łkanie. Jamie pogłaskała ją delikatnie po plecach. Kobieta miała czterdzieści kilka lat i przepełniało ją całe morze bólu. Otarła łzy, pociągnęła nosem i spojrzała na Jamie:
–Czy... ten ból kiedykolwiek mija?
Trudne pytanie. Zadaniem Jamie było niesienie pomocy i nadziei tym wszystkim, których los ciężko doświadczył 11 września. Martha White, koordynatorka ochotników, już na samym początku ostrzegła ją: nie wolno jej uciszać własnego bólu, udzielając rad innym.
–Dam sobie radę – powiedziała Marcie. – Wciąż się z tym zmagam, to prawda, ale dam sobie radę z pracą u św. Pawła.