Kiedy na scenę wchodzi cesarz Romulus Wielki, pieje kogut. Dla widzów to dodatkowy znak, że w tej chwili zdradza imperium rzymskie, swą ojczyznę. Wyreżyserowaną przez Krzysztofa Zanussiego sztukę „Romulus Wielki” można oglądać w warszawskim Teatrze Polonia.
Kurnik i filharmonia
Podczas oglądania spektaklu widzowie wpadają w pułapkę. Zaczynają się śmiać, kiedy jak w jakiejś farsie imperator pojawia się w „galowym” szlafroku i zajada jajami. Niewątpliwie także w komedii mogłyby się znaleźć aforystyczne wypowiedzi bohaterów o tym, że „kultura kończy się tam, gdzie zaczynają się spodnie”, albo że ludom Wschodu niewiele do życia trzeba, bo od zawsze prowadzą koczowniczy tryb życia.
Ale w pewnym momencie śmiech ustępuje miejsca refleksji. Orientujemy się, że dyskusja o upadającym imperium, którego minister finansów uciekł z kasą, jakby zapomniał, że była pusta, o państwie, gdzie wszystko można kupić – dotyczy nas. Całkiem poważnie robi się, kiedy na scenę wchodzi rzymski patriota Emilian (Rafał Maćkowiak), narzeczony córki Romulusa (Magdalena Walach), i rozpoczyna dysputę o patriotyzmie, miłości ojczyzny, bohaterstwie.
Wracamy do odwiecznych polskich rozważań o tym, co najważniejsze – imperatyw przetrwania, chęć ratowania własnego życia, czy składanie go na ołtarzu miłości ojczyzny. Polska historia jest pełna takich dylematów, dlatego przywołanie ich wzbudza niepokój. Argumenty Romulusa stawiającego na jednostkowe przetrwanie nie brzmią głupio, ale nie znajdują uzasadnienia w naszym myśleniu narodowym.
Warto przypomnieć, że swoją sztukę Dürrenmatt napisał w latach 40., żeby rozliczyć się z nazizmem i Niemcami. Dziś penetracja problemów niemieckich nas nie dotyczy, znajdujemy tu problemy swoje. Jak mówi reżyser – zastanawiamy się nad naszą, może też ginącą cywilizacją, której schyłek zwiastuje upadek uznawanych dotąd wartości.
Warto zwrócić uwagę, że w spektaklu świetnie grają dźwięki, sygnalizujące degradację sztuki. Gdakanie kur przechodzi w śpiew sopranu koloraturowego, a my, widzowie, ze zdziwieniem spostrzegamy, że czujemy się całkiem dobrze i w kurniku, i w sali teatru czy filharmonii.
***
Nie możemy kpić z bohaterstwa
Chwilę po premierze sztuki „Romulus Wielki” z reżyserem Krzysztofem Zanussim rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Barbara Gruszka-Zych: Tytułowy Romulus Wielki wydaje się sympatyczny, a przecież prowadzi cesarstwo do klęski.
Krzysztof Zanussi: – Dziś nie mamy takich „nadanych z góry” władców, ale sami wybieramy sobie rządzących, którzy mają wpływ na nasze losy. Niestety, często bywa, że jest to wpływ negatywny. Sprawujący władzę biorą udział nie w procesie budowy, ale rozkładu. A te procesy ciągle ze sobą konkurują i w ich wyniku cywilizacja rośnie albo się zwija. Jej ciągłość jest w rękach pokoleń, które w tej chwili nas zastępują.
Dürrenmatt rozliczał się z nazizmem…
– … a my rozliczamy się z cywilizacją euroatlantycką, to inny stopień uogólnienia. Nasza cywilizacja, wyrastając z judeo-chrześcijańskich korzeni, doprowadziła ludzkość do takiego rozwoju, jakiego nie za-proponowała wcześniej żadna inna. Czy to ma się teraz zawalić przez brak poszanowania własnych ideałów, odejście od korzeni, które wiążę z religią, bo to ona wyzwoliła ludzi do tej twórczości, której nie stworzyła żadna inna kultura. Nasza cywilizacja dała nam skrzydła. Czy teraz je zwinie?
W sztuce pojawiają postacie jakby rodem z naszej historii.
– Dla mnie najtragiczniejszy jest Emilian, rzymski patrycjusz przypominający naszego polskiego chłopaka z barykad. Rafał Maćkowiak gra go tak, żeby było dramatycznie, żebyśmy się wstydzili śmiechu. Bo my, Polacy, nie możemy kpić z bohaterstwa, które dało nam szansę na wolność i przeżycie.