Zdaje się jediizm być mieszaniną różnych wierzeń, choć fani uznający się za ortodoksów zastrzegają, że ich wiara to nie żadna eklektyczna duchowość, czy metafora innych poglądów, a osobna religia, powstała na bazie mitologii Star Wars.
Co jakiś czas światowe media obiegają informacje o tym, że do wyznawania religii rycerzy Jedi przyznają się już tysiące ludzi w krajach anglosaskich, w tym również poważni, wydawałoby się, urzędnicy państwowi, za jakich uchodzić powinni policjanci. Skąd taka popularność tej powstałej na fali popularności Gwiezdnych Wojen osobliwej „filozofii”? I co się właściwie za nią kryje?
Recenzując „Mroczne Widmo” z 1999 roku Zygmunt Kałużyński kpił z nachalnie ukazywanych na ekranie, rzekomo religijnych treści, pisząc iż „najbardziej fatalnie jest z pretensją metafizyczną: mały Anakin, przyszły Zbawca, nadziany jakimś meta-meta-czymśtam, przyszedł na świat w rezultacie Niepokalanego Poczęcia, w kolonii, gdzie panuje niewola jak w Egipcie przed misją Mojżesza! Dla mahometan też jest tu coś: ‘Siła’, kierująca wszystkim potajemnie, na którą należy powoływać się skłoniwszy tułów jak na Allaha. Nie da się zaprzeczyć, że realizatorzy starali się o Komplet”.
Warto dodać, iż często, zwłaszcza przy pierwszych częściach tego cyklu spod znaku tzw. kina nowej przygody, recenzenci i badacze kultury popularnej wskazywali na obecność w „Gwiezdnych Wojnach” treści i motywów zaczerpniętych z buddyzmu. Potwierdzeniem tego faktu jest chociażby książka „The Dharma of Star Wars” Matthew Bortolina, w której autor przybliża czytelnikom podstawowe zasady buddyzmu, omawiając poszczególne sceny i wypowiedzi bohaterów sagi.
Buddyjskiej duchowości „Gwiezdnych Wojen” poświęcił też sporo uwagi Konrad Godlewski w artykule „Buddyzm a popkultura” na łamach „Gazety Wyborczej”, widząc w porażce Anakina Skywalkera analogię do losów szwagra i ucznia Buddy, Dewadatty. Także w wypowiedziach mistrza Yody dostrzec można wpływy buddyjskiego światopoglądu.
Zdaje się więc jediizm być mieszaniną różnych wierzeń, choć fani uznający się za ortodoksów zastrzegają, że ich wiara to nie żadna eklektyczna duchowość, czy metafora innych poglądów, a osobna religia, powstała na bazie mitologii Star Wars. Kiedy jednak Daniel Jones, jeden z założyciela Kościoła Jediizmu w Wielkiej Brytanii został zapytany przez dziennikarza magazynu „Time” o konkrety, o swoiste dziesięć przykazań fanów gwiezdnej sagi, odrzekł, że nie może ich głośno wypowiedzieć, gdyż jediistyczne prawdy wiary to fragmenty dialogów z filmów, do których… prawa autorskie ma George Lucas.
Owa paradoksalna sytuacja powtórzyła się, gdy przeprowadzający wywiad D. J. Siegelbaum próbował dociec, dlaczego Jones wyznaje jediizm, a nie po prostu religię rycerzy Jedi. Wówczas okazało się, że słowo „Jedi” jest znakiem towarowym do którego prawa ma pomysłodawca serii i gdyby fani użyli go w nazwie swego zgromadzenia, groziłby im pozew sądowy, gdyż - jak zauważył Daniel Jones - „George Lucas lubi zarabiać pieniądze”.
Sprawa z jediizmem wygląda więc na dość groteskową, zwłaszcza gdy przypomnimy sobie oskarżenia, jakie Jones wysunął swego czasu wobec sieci hipermarketów Tesco, za to, iż ochroniarze nie pozwolili mu poruszać się po sklepie z kapturem na głowie, a przecież tego nakazuje mu jego religia.
Jakie jeszcze nakazy i prawdy serwuje nam owa inspirowana pop-kulturą, pierwsza chyba w dziejach religia, w której miast świętych ksiąg mamy „święte filmy”? Ano m. in. takie, iż należy być dobrym i pomocnym dla innych, oraz że we wszechświecie, który przenika tajemnicza Moc – porównywana czasem do starogreckiej Nous – należy także… ćwiczyć sztuki walki. No cóż, już od czasu pojawienia się na ekranach Bruce’a Lee wiadomo, że dzieciaki to lubią. I kupią...
Artykuły z poszczególnych działów serwisu KULTURA:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...