Przylgnęła do tego filmu łatka krwawego i brutalnego, a także takiego, w którym reżyser – Sam Peckinpah – dokonuje demitologizacji Dzikiego Zachodu.
Poniekąd to wszystko prawda, bo nakręcona w 1969 roku „Dzika Banda” z pewnością nie jest kolejną hollywoodzką bajeczką o zabawie w kowboi i Indian. Ukazywane na ekranie okrucieństwo jest jednak po coś. Chociażby po to, by skonfrontować widzów z niełatwą prawdą o ułomnej, ludzkiej naturze, w której już od najmłodszych lata czai się coś mrocznego, brutalnego, co świetnie widać w początkowej scenie (dzieci znęcające się nad skorpionem i rzucające go na pożarcie mrówkom).
Później „bawią” się już dorośli – oczywiście w wojnę, co najmłodsi też szybko podchwytują i naśladują (w „pif-paf” bawiły się dzieci w III Rzeszy, na Bałkanach, a dziś np. w Syrii).
Szczególnie przeraża i zasmuca scena z małym posłańcem, który samozwańczemu generałowi Mapache przynosi telegram. Chłopczyk wpatruje się w niego, jak w obrazek. Oto do czego doprowadzić może propaganda – zdaje się mówić Peckinpah. Bo Mapache to typowy (archetypowy!) dyktator. Iluż takich przewinęło się już w historii świata?
Nim jednak główni bohaterowie filmu wpadną w jego ręce, przeżyją mnóstwo niezwykłych przygód. Napady na banki, pociągi, pościgi, ucieczki… - czegóż tu nie ma? Bo mimo wszystko to western – gatunek, który bez barwnych przygód i łotrzykowskich wyczynów obyć się nie może.
Warner Bros.
The Wild Bunch - Original Theatrical Trailer
Fantastyczny jest zwłaszcza finał filmu. Bo przecież już wszystko stracone, przecież najważniejsi (dla widza) bohaterowie nie żyją. A jednak ścigający dziką bandę przez cały film Deke Thornton (charyzmatyczny Robert Ryan) robi coś, dzięki czemu kolt jego wielkiego przyjaciela (i nieprzyjaciel zarazem, granego przez Williama Holdena), staje się swoistą relikwią. I wraz ze starym dobrym Freddie’m (duchem Dzikiego Zachodu?) rusza w dalszą drogę. Zapewne także pełną przygód, choć początkowo nic tego nie zapowiadało, bo przecież to już rok 1913. Tuż tuż I wojna światowa.
Niesamowity zwrot i niesamowity montaż (bo nagle duchów na ekranie będzie więcej). Ale to już trzeba zobaczyć samemu. Podobnie jak wszystkie te sceny walk i strzelanin, które kręcono kilkoma różnymi kamerami (z różnymi obiektywami, rejestrujące obraz z różną prędkością, pod różnymi kątami). Dzięki czemu, w końcowym montażu, udało się uzyskać niespotykany dotąd „żywy” efekt. Ma się wrażenie, że kamera, a dzięki temu i widz, jest po prostu wszędzie. W samym centrum trzymających w nieprawdopodobnym napięciu wydarzeń.
*
Tekst z cyklu Film wszech czasów
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.