Trzeba wreszcie zawołać: król jest nagi! – i w galeriach z powrotem powiesić obrazy. A obieranie ziemniaków wysłać tam, gdzie jego miejsce: do kuchni.
Dyrektor przyznaje, że próbował do współpracy przy wystawie namówić firmy uważane za „gay friendly” (przyjazne gejom – przyp. Sz.B.), takie jak IBM, Goldman Sachs czy Absolut Vodka, ale kompletnie się tym nie interesowały. „Jedyne środki, jakie uzyskaliśmy z zewnątrz, pochodziły z ambasad i instytutów narodowych krajów, z których wywodzą się artyści. To jeszcze jeden argument za utrzymaniem finansowania kultury ze środków publicznych. Bez nich taka wystawa nie mogłaby powstać” – wyznał z rozbrajającą szczerością w debacie organizowanej przez stołeczny oddział „Gazety Wyborczej”, która patronuje przedsięwzięciu. To dopiero logika: państwo ma finansować projekty, na które boją się łożyć nawet firmy wspierające najbardziej kontrowersyjne przedsięwzięcia!
Genitalia na krzyżu
„Ars Homo Erotica” nie stała się wielkim skandalem, ale trudno się dziwić, że podobne pomysły nikogo już nie szokują. Należą przecież do najbardziej banalnych prowokacji, jakie można sobie wyobrazić. Wystarczy połączyć wyzywającą nagość z motywem sakralnym i już mamy wydarzenie artystyczne. Oczywiście, nikt nigdy nie chce nikogo urazić, zawsze chodzi o to, żeby „wywołać dyskusję” itd. Tak było chociażby z głośną „instalacją” Doroty Nieznalskiej, która kilka lat temu w ramach „protestu przeciwko męskiej dominacji” zainstalowała na krzyżu genitalia. W Niemczech do podobnych „prowokacji artystycznych” wciągani są już najmłodsi.
W młodzieżowym teatrze Thalia w mieście Halle powstała sztuka „Opferpopp”, w której główny bohater przybija do krzyża swojego ojca. Kiedy pytam panią kierownik teatru Annegret Hahn, czy młodzi ludzie (niektórzy mają po 14 lat!) są odpowiednią grupą dla takich „eksperymentów”, w których na dodatek występuje całkowicie nagi mężczyzna – słyszę, że to dla nich rodzaj terapii. Większość młodych aktorów pochodzi bowiem z rodzin z problemem alkoholowym, a przybicie do krzyża (w rytm bluźnierczego utworu „Jesus Christ Twist”) nie ma podtekstu religijnego – ma być jedynie „unieruchomieniem” ojca, by ten nie zrobił dziecku krzywdy. Hahn mówi też, że przedstawienie jest „artystycznym pytaniem o to, kto tak naprawdę jest ofiarą”; opowiada, jak młodzież z czułością zdejmuje później ojca z krzyża i myje go. Wreszcie pada argument najbardziej rozbrajający, który ma zapewne tłumaczyć współfinansowanie tego projektu przez miasto: chodzi o to, żeby tych młodych ludzi czymś zająć, by nie przesiadywali pod blokami, pijąc piwo.
Sztuka zwyrodniała
Jak się okazuje, do każdego z tych przedsięwzięć można dopisać piękną ideologię i jeszcze wydobyć sporo pieniędzy na jego realizację. Performerka Julita Wójcik pokazała kilka lat temu, że nawet obieranie ziemniaków może zyskać rangę wydarzenia artystycznego, jeżeli zaprezentuje się je w galerii. Wystarczy nadać swojemu pomysłowi poważnie brzmiącą nazwę. Wygląda na to, że na „instalację”, „performance” czy „event” łatwiej pozyskać środki niż na zwykły koncert, wystawę tradycyjnego malarstwa czy powieść z dobrze skonstruowaną fabułą. Tyle że za działaniami nastawionych na szokowanie artystów tak naprawdę kryje się duchowa pustka. Dobrze zdiagnozował ją kiedyś kardynał Joachim Meisner, który odmówił udziału w poświęceniu nowego witraża w kolońskiej katedrze. Zrobił tak, bo dzieło, zamiast tradycyjnych postaci, przedstawiało abstrakcyjny wzór, ułożony z tysięcy kolorowych kwadracików. Arcybiskup Kolonii stwierdził wówczas, że tam, gdzie sztuka oddziela się od religijności, „kult zastyga w rytualizmie, a kultura ulega zwyrodnieniu. Traci swój umiar”. Oczywiście od razu odezwali się obrońcy „postępowej” sztuki. Sekretarz stanu ds. kultury Nadrenii Północnej-Westfalii, Hans-Heinrich Grosse-Brockdorf, nazwał nawet słowa duchownego „przerażającymi”. – Wypowiedź dowodzi, że kardynał nie rozumie istoty sztuki i kultury – grzmiał polityk CDU, deklarujący się jako katolik.
Niemiecka opinia publiczna, zamiast skoncentrować się na meritum sprawy, uczepiła się wówczas użytego przez arcybiskupa słowa entartet, oznaczającego zwyrodnienie czy też wynaturzenie. Chodzi o to, że wyrazu tego chętnie używali naziści, zwalczając wszelką sztukę, która nie odpowiadała ich ideałowi sztuki germańskiej. Tę językową niezręczność łatwo wykorzystać do zbudowania tezy: kto nie rozumie nowej sztuki, jest faszystą, a przynajmniej człowiekiem zamkniętym na dialog. Sytuacja przypomina trochę tę z bajki Andersena o nowych szatach cesarza: ci, którzy dostrzegają wyższość prawdziwej sztuki nad zwykłą hochsztaplerką, boją się o tym mówić, by nie wypaść źle w oczach intelektualnej „elity”. Trzeba więc wreszcie zawołać: król jest nagi! – i obieranie ziemniaków wysłać z powrotem tam, gdzie jego miejsce: do kuchni. Niech naszą wyobraźnię na nowo pobudza harmonia dźwięków, niech obrazy przenoszą nas do pięknych miejsc, a poezja otwiera na to, co niewidzialne. Król jest nagi!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.