Z pozoru różni je wszystko: temperament, typ urody, barwa głosu. A jednak na scenie z tej różnorodności budują spójną całość. Co więc łączy te trzy dziewczyny poza miłością do muzyki?
Być może jest to szczypta szaleństwa, widoczny na pierwszy rzut oka rodzaj pozytywnego zakręcenia. Les Femmes scala też zapewne podobna droga życiowa, rodzinność, jedenaścioro „zespołowych” dzieci. Ale może kluczowa jest tu modlitwa?
Modlitwa przed próbą
Les Femmes to zespół muzyki klasycznej, stworzony osiem lat temu przez trzy młode śpiewaczki, absolwentki akademii muzycznych w Bydgoszczy i Gdańsku. Joanna Sobowiec-Jamioł (sopran koloraturowy) i Natalia Krajewska-Kitowska (sopran liryczny) znają się jeszcze z dzieciństwa – w rodzinnej Bydgoszczy razem śpiewały w chórku kościelnym i chodziły do szkoły muzycznej. Emilię Osowską (mezzosopran) Joanna poznała w Akademii Muzycznej w Gdańsku, gdzie razem studiowały śpiew. – Połączyło nas to, że obie byłyśmy w ciąży, jedyne na roku. Tak zrodziła się przyjaźń – wspomina Emilia. Joanna zapoznała wkrótce Emilię z Natalią, która właśnie wyszła za mąż za chłopaka z Gdyni i tutaj zamieszkała. – Między dziewczynami też „zażarło” – śmieje się Joanna.
Już na samym początku wszystkie trzy odkryły, że mają nie tylko zupełnie różne głosy, ale i odmienne, dopełniające się wzajemnie osobowości. Zaczęły więc tę różnorodność podkreślać w stworzonym przez siebie zespole. – Zbliżając się do siebie, otwierałyśmy się na sprawy wiary – opowiada Emilia. – Przed próbami pojawiła się wspólna modlitwa. Mniej więcej wtedy odeszła od zespołu Kasia, nasza pianistka. Było to trudne rozstanie, bo przez muzykę też stałyśmy się sobie bliskie.
To odejście spowodowało jednak w zespole pewien przełom: – Postawiłyśmy wszystko na jedną kartę – podkreśla Joanna. – Zaczęłyśmy współpracować z różnymi instrumentalistami, powołałyśmy też stowarzyszenie Przystań na Sztukę, zrzeszające muzyków, z którymi współpracujemy na co dzień. I tak grono Les Femmes wypuściło kolejne gałęzie.
Traci pani czas
Les Femmes znaczy: kobiety. Po prostu. Bez żadnych feministycznych skojarzeń, a może nawet na przekór nim, skoro w promującym zespół żartobliwym spocie dziewczyny pozują z dzieciakami, przy garach, wśród rozrzuconych skarpetek. – Od początku przełamywałyśmy stereotypy. Śpiewałyśmy, będąc w ciąży, nawet do dziewiątego miesiąca – uśmiecha się Joanna.
– Podczas studiów w Akademii Muzycznej urodziło się czworo spośród pięciorga moich dzieci – opowiada Emilia. – I dopiero przy czwartym, Adasiu, nikt już nie powiedział: „Traci pani czas, proszę zająć się czymś innym”. W środowisku muzycznym powszechne jest przekonanie, że posiadanie rodziny, w dodatku licznej, wyklucza się z karierą artystyczną. Musiałam zawalczyć o te studia, niejako udowodnić, że mam takie same szanse pracy na scenie jak inni. Dzięki temu stałam się silniejsza i zdeterminowana do robienia tego, co kocham. Razem z Joe i Nati zaczęłyśmy w Les Femmes odkrywać, że to, co wydawałoby się naszą słabością, jest naszą mocą. Środowisko artystyczne przygląda nam się z ciekawością, a jednocześnie darzy szacunkiem. Mimo że odbiegamy od rynkowych wyobrażeń o podobnych zespołach, ludzie chcą i lubią z nami pracować. Są spragnieni prawdy.
– Sztuka jest rodzajem ekshibicjonizmu – twierdzi Natalia. – Tu nie wystarczy technika. Ważne jest to, co wyrażam. Muzyka, aby poruszyć odbiorcę, musi być oparta na prawdziwych emocjach.
Wyzwolone ze schematów
Znakiem firmowym Les Femmes są kolaże operowe. Pod tym nowym terminem stworzonym przez pomorski zespół kryją się spektakle muzyczne zbudowane z arii, pieśni i innych fragmentów dzieł kompozytorów muzyki klasycznej połączone spójną fabułą. Dzięki temu utwory zyskują nowy kontekst interpretacyjny. – Układając któryś z rzędu program, doszłyśmy do wniosku, że nie wystarczy nam, że stoimy na scenie i śpiewamy – opowiada Natalia. – Chciałyśmy też wyrazić się aktorsko. Dlatego z ważnych dla nas fragmentów zaczęłyśmy tworzyć nowe dzieła. Na polskiej scenie jest to zupełnie nowatorskie podejście.
Na ostateczny efekt składają się także scenografia i bogactwo kostiumów przygotowywanych przez tak wybitnych specjalistów jak chociażby Dorota Roqueplo. Zaskoczenie odbiorców budzi fakt, że Les Femmes same reżyserują swoje spektakle.Natomiast najlepszym pedagogiem wokalnym jest dla nich rejestrator dźwięku. – To dzięki niemu odkrywamy to, co w naszym śpiewaniu jest najbardziej wartościowe i korygujemy niedociągnięcia techniczne. Staramy się po prostu iść za głosem własnego głosu. Jak rzeźbiarz, który bierze do ręki kawałek drewna i sam nadaje mu kształt – uśmiecha się Joanna.
– Pan Bóg wyzwolił nas ze schematycznego myślenia – twierdzi Emilia. – Okazuje się też, że zespół nie musi wcale mieć lidera ani menedżera. I że nie musimy wyglądać ani zachowywać się jak stereotypowy girlsband. Możemy być sobą.
Trzy Marie to my
Jak łatwo zauważyć na stronie www.lesfemmes.pl, w doborze repertuaru dziewczyny też nie stawiają sobie ograniczeń. Mają w zanadrzu przeglądy największych dzieł muzyki operowej, spektakle i tematyczne recitale. Szczególne miejsce zajmują jednak programy poświęcone muzyce sakralnej. – Zaczęło się od tego, że zostałyśmy poproszone o koncert w świątyni – opowiada Natalia. – Sformułowałyśmy wtedy roboczo tytuł: „Sacrum w operze” i rozpoczęłyśmy poszukiwania. Zadziwiło nas bogactwo zebranego materiału, z którego mogłybyśmy od razu stworzyć dwa programy. Dla mnie to było „wow!” – odkrycie życia.
Wśród programów sakralnych jest też „Rosarium”, czyli Różaniec, w którym każda zdrowaśka to „Ave Maria” innego kompozytora – od Monteverdiego po czasy współczesne. Obecnie zaś zespół przygotowuje się do premiery „Trzech Marii” – spektaklu-oratorium skomponowanego przez Annę Rocławską-Musiałczyk, którego podstawą są dawne, zapomniane teksty i pieśni polskie o charakterze sakralnym i ludowym. – Od dawna marzyłam, żeby ktoś stworzył dla nas operę czy sztukę teatralną na temat trzech kobiet – zwierza się Joanna, która jest opiekunką tego projektu. – Kiedyś, gdy siedziałam w kościele, olśniło mnie: przecież są trzy kobiety pod krzyżem – to jesteśmy my! Podzieliłam się tym odkryciem z dziewczynami i ten temat zaczął w nas dojrzewać. Aż pewnego razu w Muzeum Narodowym w Warszawie zobaczyłam antwerpski poliptyk „Ukrzyżowanie”, arcydzieło sztuki snycerskiej z przełomu XV i XVI wieku. Okazało się, że ołtarz pochodzi z kościoła w Pruszczu Gdańskim, gdzie mieszkam, a w jego centrum są trzy postacie kobiece: Matka Boża, Maria Magdalena i Maria Kleofasowa. Zupełnie tak, jakby to dzieło czekało właśnie na nas! To pod jego wpływem zrodziła się ostateczna wizja i decyzja o rozpoczęciu pracy nad nowym repertuarem.
Święta dnia powszedniego
– W „Trzech Mariach” gram Maryję, bo nikt inny nie chciał – uśmiecha się Emilia.
– Nieprawda – kręci głową Joanna. – Emi ma charakter Matki Bożej: zachowuje wszystko w swoim sercu i rozważa. Ja za to jestem Marią Magdaleną.
– Wielki Post przeżyłyśmy, budując nasze postaci. Stało się to dla nas formą rekolekcji – opowiada Natalia. – Jestem Marią Kleofasową. To osoba, o której niewiele wiemy, poza tym, że była krewną Matki Bożej. Z istniejących przekazów dowiedziałam się jednak, że była tą, która przygotowywała posiłki, dbała o to, żeby było czysto. Taka „święta dnia powszedniego”.
– Nati sama jest taką dobrą duszą – czułą, opiekuńczą – podkreśla Joanna. – Wszystkie nasze dzieci do niej lgną. Dlatego w „Trzech Mariach” to ona staje się opiekunką, głosem ludu, postacią, która śpiewa proroctwa.
Premiera oratorium zaplanowana jest na Niedzielę Palmową 5 kwietnia 2020 r. w Pruszczu Gdańskim. Wcześniej jednak czeka nas inna ważna premiera z udziałem Les Femmes. 8 września ukazała się wreszcie pierwsza płyta zespołu, zatytułowana „Pejzaż polski”. To unikatowa antologia polskiej liryki wokalnej ostatnich 150 lat (...).
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.