Pod koniec czerwca Pola Grunwaldu oddychają szybciej niż zwykle, w powietrzu czuć atmosferę zbliżającej się walki, a głęboko pod skórą pulsuje tętent husarii.
Lada moment zjadą rycerze z całego kraju, aby znowu wskrzesić rzeź. Poleje się krew na niby.
Buraki jeszcze wyrwała
Stoimy na przystanku autobusowym w centrum Grunwaldu i niech już nikt nie myśli, że to miasto, bo to wieś, mniejsza niż dzielnica Grunwald w Poznaniu. Autobus się spóźnia, miejscowi mówili, że według rozkładu ma być o 10.34, ale może przyjechać dużo później. Może też być wcześniej, dlatego trzeba przyjść o 10.20. Jeśli w ogóle nie przyjedzie, to następny po Aniele Pańskim.
Wyczekuję ja i one. Panie są w tym samym wieku, ale poza latami różni je wszystko. Jedna naburmuszona, wciągnęła policzki, wydęła uszminkowane wargi. Na koniec jej nosa położył się cień eleganckiego kapelusza, takiego z broszką, á la angielska królowa. Druga, bez kapelusza, ściska w dłoni starą torbę usmarowaną pewnie tym, co kupiła wczoraj i przedwczoraj. W zakręconych na wałki kruczych włosach połyskują siwe nitki.
Autobus się spóźnia, rozmowę zaczyna ta bez kapelusza. Nazywa się Historia Mała, pochodzi z Grunwaldu, gdzie kiedyś mieszkali Niemcy, a po nich przyszli Polacy.
– Wiecie, moi państwo, wspominam sobie, jak tym oto chodnikiem maszerowała do PGR-u Jadźka Zaboroś, żeby wydoić 20 krów. Czwarta rano, ona w dziewiątym miesiącu ciąży, z kolejnym dzieckiem. Przyjechała z mężem do bloków z Łodwigowa. Dostała etat dojarki, on był złotą rączką i razem pracowali od świtu do nocy dla dobra socjalistycznego narodu. O! Widzę, że wraca, może zapomniała zamknąć drzwi albo wyłączyć żelazko? Zdarza jej się prasować rano, żeby dzieci do szkoły szły schludne. Nauczyciele zwracają uwagę na pegeerowskich uczniów. Jak coś jest nie tak, potrafią napisać list do rodziców, żeby po obrządku w oborze zadbali o higienę potomstwa.
– Ktoś mi wczoraj o tym mówił? – zastanawiam się głośno.
– Pewnie Celina Siennicka – podpowiada. – Również jej dzieci nigdy nagany nie dostały, zawsze czyste, umyte, mimo braku łazienki. Chwała jej za to! Prasowała 11 koszul. Byłoby i 12, gdyby jeden z bliźniaków nie umarł w niemowlęctwie. A po prasowaniu szła na kartoflisko, od siódmej do trzeciej. Tak samo jak Jadźka walczyła do samego rozwiązania. Kiedyś brygadzista zapytał: „Celina, ale buraków to już chyba nie pomożesz nam wyrwać?”. Pomogła. Był październik. W listopadzie rodziła – wspomina Historia Mała.
Ta w kapeluszu wciąż stoi naburmuszona jak posąg polityka. Dama nie pochodzi ze wsi, ale z samych Pól Grunwaldzkich. Piszą o niej najznakomitsze podania i mówią legendy. Aż dziwi, że stanęła na zdemolowanym przystanku, vis-á-vis graffiti „Paweł to gniot”.
– A ja widzę towarzysza Gomułkę, co w 1960 r. przemawiał na Grunwaldzkim Polu. Odwoływał się do mnie, Historii Wielkiej, wzniosłej i pięknej – rzekła wreszcie, wyjawiając przy okazji swoje imię i nazwisko.
Towarzysz Gomułka
Autobus nie pojawił się przed czasem ani o czasie. Już wiadomo, że przyjedzie po czasie. Kobiety na razie tego nie komentują. Stoimy w przyjemnym, porannym słońcu, milcząc, patrzymy na dziurawą drogę i jeszcze bardziej podziurawiony chodnik. Lekki wiatr przyniósł falę smrodu z wydzierżawionego PGR-u, gdzie Zbigniew Pogorzelski prowadzi działalność gospodarczą, czyli hodowlę bydła. Historia Mała zerka kątem oka i obserwuje zmagania mojego narządu powonienia z niewidocznym intruzem. Próbuje pomóc.
– Opary z obory są wpisane w Grunwald, bez nich jakby wieś traciła tożsamość – mówi. – Ale co tam! – macha ręką. – To już nie jest ten sam smród, co kiedyś. Ten dzisiejszy to namiastka dobrych czasów. Rano szło bydlęce stado przez wieś w stronę pól za lasem. Zwaliśmy tamten rejon Koreą, bo daleko i pusto.
– Kobieto, głupie rozważania snujesz! – rzuciła Historia Wielka. – Zamiast o polach Korei, powiedz lepiej o żołnierskich przysięgach na Polach Grunwaldu. Dlaczego nie opowiesz, jak w 1973 r. żołnierze Pierwszej Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. Tadeusza Kościuszki składali przysięgę na wierność ojczyźnie? Albo opowiedz, jak w 1960 r. Władysław Gomułka odsłonił pomnik Zwycięstwa Grunwaldzkiego. Tego dnia wielu młodych Polaków złożyło ślubowanie. Zobowiązali się do „zespalania wszystkich sił naszego pokolenia pod ideowym przewodnictwem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej”. Po ślubowaniu w niebo wypuszczono 30 tys. gołębi – w jej głosie słychać zachwyt.
– Tak, pamiętam, tylko kłopot z tymi gołębiami był, bo robiły na nasze dachy – Historia Mała puszcza do mnie oko i dodaje: – Jak mogę mówić o czymś, czego nie widziałam? Razem z Siennicką bawiłam dzieci, mało kto we wsi poszedł na obchody. Robota nie pozwoliła. Lipiec, siano w polach!
Sołtysa walka z wiatrakami
Słońce męczy nasze oczy, więc cofamy się tam, gdzie pada cień przystanku. Krótkie dialogi przeplata dłuższe milczenie. Dama w kapeluszu zaczyna się niecierpliwić i wygląda w stronę zakrętu, gdzie już dawno powinien wyłonić się autobus. Historia Mała nie marnuje czasu i paznokciem czyści pozostałe paznokcie. Z pobliska dochodzą krzyki dzieci, które mają wakacje. Po tysiącach godzin spędzonych w szkole nieobca im „łacina”.
– Sołtys, Staszek Zaboroś, chciał coś zrobić, żeby nie bawiły się na ulicy i poza telewizorem miały jeszcze rozrywkę – mówi Historia Mała, nie przerywając manikiuru. – Od początku kadencji Stach prosi wójta o świetlicę, ale nikt go nie słucha. Upominać się musi o sprawy proste: żeby załatali dziury na drodze, bo autobusy zagroziły, że ominą Grunwald. Żeby wykosili boisko sportowe, bo trawa tak wysoka, że najmłodsi się gubią. Żeby wkręcili trzy żarówki w latarniach, bo ciemności egipskie we wsi po zmroku.
– Słyszałem, że wojewoda zawiesił wójta. Może jego następca lepiej zadba o Grunwald? – wtrącam.
– Wystarczy, że na polu bitwy będzie moje muzeum za polskie miliony – mruknęła Historia Wielka.
– Oj, obawiam się, że sołtys ma dość walki z wiatrakami – kontynuuje Historia Mała. – Mam nadzieję, że nie zrobi tego, co 13 lat temu.
– To znaczy? – pytam z zaciekawieniem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.