The Social Network

Biograficzny film o Marku Zukerbergu, założycielu Facebooka? Poniekąd tak. Ale przecież w nakręconym w 2010 roku przez Davida Finchera obrazie jest coś jeszcze. To coś więcej niż typowy, sztampowy biopic.

Owszem, na ekranie oglądamy kolejne etapy tworzenia się, „rodzenia” Facebooka. Są i prawnicze przesłuchania, na których Zukerberg konfrontowany jest ze współzałożycielami, czy też współpomysłodawcami (a może osobami, które tylko się za nich podają?). Nie to jest tu jednak najważniejsze, choć, z pewnością, trzyma widzów w napięciu i nakręca akcję filmu. Najważniejsze są wszystkie te wątki, które mówią o zmianach społecznych, różnicach, a może wręcz wojnie klas.

Dotychczasowej amerykańskiej elicie (potomkom wielkich i wpływowych przedsiębiorców, często skoligaconych z europejską arystokracją), nagle zaczyna palić się grunt pod nogami. Przez dekady to właśnie oni decydowali o losach Stanów Zjednoczonych, a może i całego świata. Czasy jednak się zmieniły. Kiedy członkowie elity zajmują się kultywowaniem starych, dobrych tradycji (śpiewaniem w chórach, kajakarstwem, czy brylowaniem na salonach i w zamkniętych klubach), w uniwersyteckich akademikach młodzi informatycy i hakerzy tworzą nowy, wirtualny świat. Steve Jobs, Bill Gates, Sean Parker, czy właśnie Mark Zuckerberg – „ludzie znikąd”. Ale to właśnie im zawdzięczamy rozwój informatyki i internetową rewolucję, która zmieniła świat.    

Elita czuje się zagrożona. A pewnie i dotknięta. Bo jak to? Jakieś niechlujne dzieciaki z pokolenia X zgarniają im sprzed nosa już nie miliony, a miliardy dolarów? Teraz to oni są najbogatsi, a co za tym idzie najbardziej wpływowi?

To właśnie te wątki są w „The Social Network” najciekawsze. Tarcie. Zderzenie starego z nowym. Ale warto też zwrócić uwagę na obowiązkowe w hollywoodzkich produkcjach love story, którym Fincher zarówno rozpoczyna, jak i kończy swój film. Zwłaszcza finałowa, dowcipna pointa warta jest oklasków. Mistrzowskie – i poniekąd podwójne - zakończenie, bo to co widzimy na ekranie, to jedno, ale równie ważny jest przecież tekst piosenki Beatlesów, dobiegającej zza kadru.

W 2011 roku film nagrodzono trzema Oscarami (w tym za najlepszy scenariusz adaptowany). Było też pięć nominacji – m.in. dla najlepszego aktora (ciekawa, choć dość oszczędna, „introwertczno-autystyczna” rola Jessego Eisenberga) oraz reżysera.

*

Tekst z cyklu Filmy wszech czasów

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości