Jak najsensowniej obchodzić rocznicę śmierci krytyka filmowego? Składając kwiaty na jego grobie? Zapalając znicz? A może po prostu wybierając się tam, gdzie on sam wybrałby się najchętniej, czyli do kina!
30 września 2004 zmarł Zygmunt Kałużyński – najbardziej znany, a kto wie i czy nie najznakomitszy jak dotąd, polski krytyk filmowy. Od czterech lat każda rocznica jego śmierci obchodzona jest przez polskich kinomanów w szczególny sposób.
Na pomysł, by rokrocznie, w ostatni dzień września, wybierać się na cześć Zygmunta Kałużyńskiego do kina, wpadł Pan Artur Zygmuntowicz, do czego mailowo zachęcił nie tylko najbliższych znajomych, ale także Tomasza Raczka. Ten ostatni – wieloletni współpracownik i przyjaciel Kałużyńskiego - podzielił się ową ideą z internautami na swoim blogu, dzięki czemu cała akcja nabrała jeszcze większego rozmachu.
Także moim skromnym zdaniem jest to inicjatywa godna odnotowania i zasługująca na dalsze jej propagowanie. Wszak Kałużyński wielkim krytykiem był, a że słynął z najrozmaitszych ekstrawagancji, więc i ten pomysł mógłby mu przypaść do gustu.
Osobiście dodałbym do koncepcji Pana Zygmuntowicza coś jeszcze. Nie tylko wybierzmy się 30 września do kin, ale wracajmy także od czasu do czasu do tekstów Kałużyńskiego, których zostawił nam przecież nieprzebrane ilości. Bez trudu znajdziemy jego książki w księgarniach i bibliotekach, a i w internecie można się natknąć na całkiem sporo artykułów, które wyszły spod jego pióra w ostatnich latach życia.
Sam namiętnie przekopuję antykwariaty w poszukiwaniu - zwłaszcza starszych - publikacji Kałużyńskiego. Ostatnio udało mi się natknąć np. na „Supermana chałturnika” – książkę z 1982 roku, w której Kałużyński pochylał się nad problemem, jaki ówczesna krytyka miała z popkulturą i jej odbiorcami. Zresztą ma go przecież do dziś!
Teza którą współprowadzący kultowe "Perły z lamusa" wówczas postawił ("odbicie żywych problemów naszych czasów znajdziemy raczej w taśmowej kulturze masowej, nie w sztuce oficjalnej"), nadal pozostaje przecież intrygująca i skłaniająca do szukania argumentów, które potwierdziłyby jej słuszność. W "Demonie milionowym" z 1977 pisał natomiast o rozbieżnościach między krytyką, a masową widownią w następujący sposób: "krytycy szukają wartości wychowawczej, treści intelektualnej, konsekwencji artystycznej. Publiczność zaś reaguje emocjonalnie, i w dodatku podświadomie".
Warto zaznaczyć, iż pisząc te słowa, opowiadał się po stronie widzów! To już jednak materiał na zupełnie inny artykuł. Ten niech pozostanie tekstem o cennej inicjatywie i o człowieku, który „był największym krytykiem, obdarzonym jakąś swoistą nadwzrocznością: prześwietlał ekran jednym spojrzeniem, widząc więcej niż wszyscy”, jak napisał kiedyś o Zygmuncie Kałużyńskim jego redakcyjny kolega, Zdzisław Pietrasik. Nic dodać, nic ująć…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...