„Tokijska opowieść” w reżyserii Yasujirō Ozu, to kameralne, czy wręcz ascetyczne w doborze środków wyrazu arcydzieło. Jego obejrzenie wymaga skupienia, jakie można osiągnąć tylko w kameralnej sali kinowej.
Film sprzed ponad półwiecza nic nie stracił na aktualności i ogląda się go także dzisiaj znakomicie. Należy tylko wejść w klimat niespiesznie opowiadanej historii, by wkrótce przekonać się, ile emocji i poważnej refleksji artysta zamknął w prostej z pozoru fabule. Ta kunsztowna prostota środków i jednocześnie bogactwo znaczeń, jakie film z sobą niesie, sprawia, że ponaddwugodzinny seans mija jak jedna chwila. To jeden z tych nielicznych filmów, który nie tylko się ogląda, ale w czasie którego się myśli.
Późne arcydzieło
Ozu pierwszy film nakręcił w 1927 roku i był jednym z ostatnich reżyserów, który porzucił kino nieme. Realizował komedie i dramaty, a jego wspomnienia z dzieciństwa znalazły odbicie w filmach poruszających tematykę życia rodzinnego i stosunków pomiędzy dziećmi i rodzicami. W czasie wojny służył w Chinach, a po kapitulacji Japonii przez sześć miesięcy przebywał w brytyjskim obozie jenieckim, ale wojna bezpośrednio nigdy nie była tematem jego dzieł. W Europie stał się znany w latach 60. ub. wieku, kiedy zaczęły tu docierać jego obrazy realizowane po 1945 roku.
Nakręcona w 1953 roku „Tokijska opowieść” jest najbardziej znanym filmem reżysera. Shukichi i Tomi Hirayama, starsze już małżeństwo, mieszkają na prowincji wraz z niezamężną jeszcze córką. Ich dzieci już dawno opuściły dom i wyjechały do Tokio i Osaki, gdzie założyły rodziny i pracują. Rodzice postanawiają odwiedzić dzieci, których nie widziały od lat. Podróż do Tokio jest bardzo czasochłonna, trwa cały dzień, ale być może jest to już ostatnia okazja, by się z nimi zobaczyć. Dzieci zaaferowane swoimi sprawami nie poświęcają im zbyt wiele uwagi. Syn Koichi wysyła ich do mieszkającej również w Tokio córki, a ta z kolei proponuje im pobyt w uzdrowisku. Jedyną osobą, która zajęła się nimi troskliwe jest Noriko, wdowa po ich poległym w czasie wojny synu.
Nikt nie jest bez winy
„Tokijska opowieść”, chociaż tak z pozoru się wydaje, nie jest filmem o konflikcie pokoleń. To przede wszystkim film o zasadach moralnych, które niedostrzegalnie mogą ulec erozji, o egoizmie i stosunku dzieci do rodziców. Ale Ozu nikogo nie oskarża. Pokazuje, że nikt nie jest bez winy i w każdym tkwi potrzeba bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem. To także film o konieczności akceptacji nieuchronnych zdarzeń niesionych przez życie.
Żadne streszczenie filmu nie jest w stanie oddać tego, co naprawdę w nim ważne. Bo to kryje się w banalnych z pozoru rozmowach, w których każde słowo jest znaczące, w spojrzeniach, w znakomicie skomponowanych kadrach i ujęciach. Czasem to, co ważne, rozgrywa się poza ekranem. A wszystko składa się na przejmującą, nasyconą emocjami opowieść, która nie pozwala widzowi na chwilę oddechu.
Tokijska opowieść, reż. Yasujirō Ozu, wyk.: Ryū Chishū, Higashiyama Chieko, Hara Setsuko, Sugimura Haruko, Japonia, 1953 r.
***
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.