I dobry film! Choć bardzo nietypowy, jak na duet Scott-Crowe.
Russell Crowe grywał bowiem zwykle w filmach Ridley’a Scotta niepokonanych herosów: gladiatora, gliniarza zmagającego się z mafią, Robin Hooda… W nakręconym w 2006 r. „Dobrym roku” wcielił się jednak w postać nietypową, bo w brytyjskiego bankstera, któremu nic tylko zyski, giełdowe indeksy i profity w głowie.
Mamona, mamona, mamona… Czy rzeczywiście tylko ona może być sensem życia? Zwłaszcza dla człowieka, który forsy ma jak lodu i właściwie już nic nie musi. A jednak goni za nią nieustannie. Bezrefleksyjnie. Z przyzwyczajenia. Dla zasady. Bo tak to wygląda w kapitalizmie. Wygrywa zaś ten, który… umiera najbogatszy.
Max (w którego wciela się Crowe), ma całkiem sporą szansę na tę „wygraną”. Nagle jednak otrzymuje niespodziewaną wiadomość: oto umiera jego wuj (Albert Finney) i zostawia mu w spadku winnicę na południu Francji. Początkowo Max chce ją jak najszybciej sprzedać, by na jego konto trafiły kolejne miliony. Sytuacja jednak zaczyna się komplikować. Pewnych formalności trzeba dopełnić na miejscu, być może są i inni spadkobiercy, a – i to najważniejsze – zaczynają powracać wspomnienia. Bo nasz bohater tak naprawdę szczęśliwy był tylko w dzieciństwie, które spędził właśnie tam – we francuskiej posiadłości swego ekscentrycznego wujka.
Teraz, po wielu, wielu latach ma okazję ponownego zakosztowania sielskiego, idyllicznego życia: cieszenia się przyrodą, latem, słońcem. Oczywiście na miejscu poznaje też piękną kobietę (Marion Cotillard), wkrótce pojawia się kolejna (Abbie Cornish), nic więc dziwnego, że w głowie zaczyna mu świtać myśl: a co gdyby tak rzucić w diabły całe to londyńskie City, i na stałe osiąść właśnie tu? Na francuskiej prowincji?
Film to ciepły, zabawny i wakacyjny. Przywodzący na myśl chociażby klasyczne „Zaczęło się w Neapolu”, czy „Avanti!”. Tam też bohaterowie (grani przez Clarka Gable i Jacka Lemona) odkrywali, że możliwy jest inny styl życia. Uczyli się wcielana w życie maksymy carpe diem. Podobnie jak Humphrey Bogart w kultowej „Sabrinie” (także potyczki Maxa z kucharką, czy ogrodnikiem do złudzenia przypominają zmagania bohatera filmu Wildera z jego podwładnymi!).
I czegóż więcej nam w kinie potrzeba? A „Dobry rok” to jeden z najsympatyczniejszych filmów nakręconych w XXI wieku! No i jeszcze to „Itsy Bitsy Petit Bikini” w wykonaniu Richarda Anthony’ego, wplecione na koniec. To po prostu trzeba – i to nie raz! – zobaczyć.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...