Piękna historia o budowaniu przyjaźni.
Skrojony wyłącznie pod Oscary, nachalnie poprawny politycznie film – gdy „Green Book” wchodził na ekrany kin, raz po raz można było się spotkać z takimi opiniami krytyków. I choć to wszystko prawda, nie zmienia to faktu, że... świetnie się tę produkcję ogląda.
A przecież stoi za nią Peter Farrelly. Spec od głupich komedii. I nie, nie staram się tu obrazić reżysera. Wszak w jego filmografii widnieją takie tytuły, jak „Głupi i głupszy”, Głupi i najgłupszy bardziej”, czy „Głupi, głupszy, najgłupszy”. Wymieniać dalej? Wypomnieć mu jeszcze tragiczny „Movie 43”, uchodzący za jeden z najgorszych filmów w dziejach kina?
No i nagle taka niespodzianka, bo w nakręconym w 2018 roku „Green Booku” udało mu się opowiedzieć całkiem poważną, chwytającą za serce, słodko-gorzką historię przyjaźni wybitnego, czarnoskórego pianisty i jego szofera – drobnego, włoskiego cwaniaczka-mafiosa.
Farrelly zahacza więc tu i o kino gangsterskie, i o kino drogi (pianista odbywa tournee po Ameryce), a przy okazji mniej, czy bardziej świadomie, przywołuje takie antyrasistowskie klasyki, jak „Zgadnij kto przyjdzie na obiad”, czy „Wożąc panią Daisy”.
Ks. Grzegorz Ogorzałek, autor youtube’owego vloga „W koloratce”, zobaczył w „Green Booku”:
piękną historią o budowaniu przyjaźni, o otwieraniu się na drugiego człowieka, o przekraczaniu własnych schematów, własnych barier, po to aby być blisko drugiego, aby stać się dla drugiego oparciem.
Nic dodać, nic ująć. No może tylko jeszcze wysłuchać jego refleksji teologicznej na temat tego znakomitego, nagrodzonego trzema „ważnymi” Oscarami – bo dla najlepszego filmu, za najlepszy scenariusz oryginalny i dla najlepszego aktora drugoplanowego.
Video z recenzją ks. Grzegorza zamieszczam poniżej, zaś sam film gorąco polecam, i daję znać, że można go obejrzeć on-line, i to na wielu różnych polskich platformach streamingowych.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.