Spielberg, jak Lem? Nie jak Lucas? Zaskakujące…
A jednak prawdziwe, bo ten nakręcony w 1977 roku przez Stevena Spielberga film, więcej ma wspólnego z „Edenem”, „Solaris”, czy „Podróżą do gwiazd”, niż, dajmy na to, z „Gwiezdnymi Wojnami”, czy „Star Trekiem”.
Nie zobaczymy tu bowiem kosmicznych awantur, odległych galaktyk i egzotycznych planet, bo twórca „Szczęk” praktycznie… nie rusza się z Ziemi. Nie przenosi nas w czasie. Pokazuje za to, „co by było gdyby”. Gdyby wylądowali kosmici, gdyby próbowali nawiązać z nami kontakt, gdyby we wszystko to wmieszało się wojsko. I jak zareagowalibyśmy my: jednostki, całe społeczności, rządy poszczególnych państw.
Bylibyśmy tym wszystkim zafascynowani, jak Roy Neary, grany przez Richarda Dreyfussa? A może przerażeni? Zaczęlibyśmy masowo „pielgrzymować” do miejsc, w których kosmici wylądowali, czy raczej wolelibyśmy robić zapasy i postanowili przeczekać pierwszy kontakt? Obejrzeć go sobie w telewizji.
Ludzkość (…) obejrzała już na ekranie telewizorów lądowanie na Księżycu, dramatyczną misję Apollo 13, a kosmonautów uważa się za narodowych bohaterów. Trwa wyścig w Kosmosie z ZSRR i niemal codziennie pojawia się w mediach informacja o tym, że ktoś spotkał UFO. Że UFO kogoś porwało, że w Trójkącie Bermudzkim znowu coś zaginęło…
- charakteryzowała lata ‘70 Karolina Korwin-Piotrowska w „Krótkiej książce o miłości”. Gdyby dodać jeszcze do tego niezwykle popularne wówczas teorie Ericha von Dänikena, będziemy mieli komplet, który pozwoli nam uznać „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” za swoistą kronikę tamtych czasów. Nastrojów. Lęków, oczekiwań, nadziei. A więc przede wszystkim emocji, na których Spielberg, jak mało kto w kinie, potrafi grać. Kreować je. Ukazywać i oddawać na ekranie.
Podobnie, jak jego nadworny kompozytor, John Williams, którego kompozycje ze ścieżki dźwiękowej do „Close Encounters of the Third Kind”, przeszły do historii kina. Zresztą nie inaczej jest z samym filmem Spielberga, który nie tylko zgarnął sporo nominacji do Oscara, ale i stał się jednym z kamieni milowych w dziejach gatunku. „The greatest science fiction film ever made!” – miał nawet stwierdzić amerykański pisarz, Roy Bradbury (najwspanialszy film science-fiction jaki kiedykolwiek nakręcono).
Fani „Stalkera”, „2001: Odysei kosmicznej”, czy „Łowcy androidów” z pewnością uznaliby to za dyskusyjną tezę, ale też przecież o to w kinie chodzi: o dyskusje i spory miedzy kinomanami oraz o swego rodzaju „dialog” między filmami. O to, jak jeden tytuł ma się do drugiego, ile twórcy nowszego zaczerpnęli ze starszego itd.
Jeśli mają Państwo ochotę na podobną dysputę, to warto zacząć właśnie od „Bliskich spotkań trzeciego stopnia”. On-line film jest dostępny w Chili, iTunes i Rakuten.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...