23 lutego ukazała się książka Romana Graczyka pt. „Cena przetrwania”. Zmuszony jestem do zabrania głosu na jej temat.
Wybrano mnie tam w miejsce Wacława Auleytnera, którego Komisja Apostolstwa Świeckich Episkopatu Polski nie chciała da-lej utrzymywać we władzach Europejskiego Forum. Tak więc z zaświadczeniami od episkopatu, już nie watykańskimi, stałem w ogonkach po paszport też co najmniej dwa razy w roku. Nie koniec na tym. W roku 1969 otrzymałem literacką nagrodę Kościelskich, którą można było odebrać tylko w Genewie. Po długim oczekiwaniu otrzymałem paszport na ten wyjazd. Potem, na kongresie Pax Romana w Rzymie, zostałem wybrany na wiceprezydenta tego ruchu. To także wiązało się z wyjazdami. Gdy został wybrany Jan Paweł II i zaczął zapraszać do swojego samolotu reporterów z TP, by mu towarzyszyli w pielgrzymkach po całym świecie, i ja chyba z 10 razy znalazłem się w jego samolocie. Starania o paszport na te wyjazdy wymagały wielokrotnych kontaktów z oficerami SB. Ograniczałem je wyłącznie do spraw związanych z danym wyjazdem, nigdy nie zgadzając się na to, że zdam jakąkolwiek relację po powrocie z zagranicy. Żadnych kontaktów z SB nie taiłem przed Turowiczem, Pszonem i Kozłowskim. Wiedzieli o nich kardynałowie Wojtyła i Macharski. W aktach IPN nie ma śladu raportów o informowaniu SB o mojej działalności w Watykanie.
Nie dla kariery
Gdyby ktoś zapytał, czy opłaciły się te kontakty, odpowiem, że byłem do nich zmuszony administracyjnie nie po to, żeby się w przyszłości opłacały. Już w 1979 r. byłem pierwszym i jedynym dziennikarzem z Polski, towarzyszącym papieżowi w podróży do Meksyku. Reportaże stamtąd były jedynymi szeroko omówionymi w TP, a potem opowiadanymi w różnych miastach i kościołach w całej Polsce. Tylko ja i Radio Wolna Europa, BBC i Głos Ameryki nadawały te wiadomości. Potem napisałem kilka książek o pontyfikacie Jana Pawła II, wydawanych nawet przez wydawnictwa świeckie, i myślę, że dla mnie jako dla pisarza to się bardzo liczy. Do TP w 1958 r. przeniosłem się z Warszawy z rodziną nie po to, żeby robić karierę pisarską (co wtedy potencjalnie było możliwe), ale żeby bronić religii i Kościoła. Zwolniłem się z pracy i wykreśliłem z zespołu w roku 1991, w momencie gdy nowa grupa redaktorów z Romanem Graczykiem przyjęła program liberalno-antyklerykalny. Cztery lata temu, czując się zupełnie niewinny, jeśli chodzi o kontakty z bezpieką, złożyłem w krakowskim IPN prośbę o kwerendę w archiwach na mój temat. Miesiąc temu otrzymałem odpowiedź i mogłem wszystkie dokumenty obejrzeć w krakowskim archiwum. Otrzymam również ich ksero. Roman Graczyk nie miał żadnych podstaw, żeby twierdzić, że informowałem SB o Watykanie i w ogóle współpracowałem tajnie z SB. Autor ten, niebędący historykiem, wynalazł bardzo osobliwą metodę badania politycznej policji w Polsce, polegającą na analizie zestawień kosztów deklarowanych przez poszczególnych oficerów po kontaktach z redaktorami TP. Ale co może wynikać z tego, że na spotkanie z TW „Seneką” (taki nadano mi pseudonim, o którym dowiedziałem się dopiero pod koniec kwerendy) ubek wydał ileś tam pieniędzy na indycze mięso i dwie wódki (notabene niczego takiego nie pamiętam więc sam sobie musiał po-stawić i obciążyć kosztami MSW).
Uważam za rzecz niedopuszczalną opisywanie kontaktów z SB w latach, które obejmuje książka Graczyka, więźnia politycznego z okresu stalinowskiego, skazanego na śmierć i oczekującego na nią długo w samotnej celi. Graczyk odnotowuje, że szef IV wydziału SB w Krakowie (od spraw Kościoła) ofiarowywał Pszonowi za każde spotkanie butelkę koniaku. Rzecz zupełnie nieprawdopodobna, by Mietek, człowiek wielkiej kultury i patriota, takie koniaki przyjmował. A z bezpieką spotykać się musiał, skoro załatwiał sprawy, które w przyszłości miały decydować o zaakceptowaniu zachodnich granic Polski. Centralny Komitet Katolików Niemieckich w Bonn, instytucja związana z episkopatem niemieckim oraz z wysokimi urzędnikami państwa, był prawdopodobnie ponad miarę wyobraźni Graczyka. I ja takie kontakty miałem, jeżdżąc albo z Pszonem, albo z delegacjami naszego episkopatu. Nigdy nie czułem się politykiem. I chociaż w redakcji TP wszyscy zajmowaliśmy się też polityką, swoją główną rolę upatrywałem w pisarstwie oraz dziennikarstwie społecznym i reportażowym. I takim chyba pozostałem w pamięci tych, którzy mnie czytali i jeszcze żyją. Poczesne miejsce w moim tygodnikowym pisaniu zajmował felieton, podpisywany pseudonimem Spodek. Wydaje mi się, że Roman Graczyk przez długie obcowanie z archiwaliami IPN-u poddał się psychologicznemu naporowi mentalności, w której wszystko jest podejrzane, największe świństwa dopuszczalne, a więzy zaufania, nawet wśród współpracowników, zawsze podejrzane. W istocie starał się wykonać zadania planowane kiedyś przez IV Wydział SB. Dlaczego w roku 2011 stara się moralnie zniszczyć TP, nie rozumiem. Przez 30 lat pracy dla prasy katolickiej i dla Kościoła, mimo komunistycznych ataków, nikt mnie tak nie znieważył jak Graczyk.
śródtytuły pochodzą od reakcji
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...