Film, który krzepi, daje do myślenia i – co najważniejsze – dopinguje do działania!
A przecież jego twórca to król „udziwnienia”. Wszak wcześniej Jean-Pierre Jeunet nakręcił chociażby dziwaczne, surrealistyczne (kanibalistyczne!) „Delicatessen”, później zaś np. „Bazyla. Człowieka z kulą w głowie”. Tak, tak. Taki jest właśnie tytuł tego filmu i naprawdę od razu zdradza, co przydarzyło się głównemu bohaterowi. Tymczasem „Amelia”…
No właśnie. Jest jednym z najsympatyczniejszych, najbardziej ciepłych i urokliwych filmów w całej historii kina. Do tego fantastycznie zrealizowanym (przecudne zdjęcia Bruno Delbonnela, który potem współpracował m.in. z braćmi Coen, czy Timem Burtonem).
A muzyka, którą skomponował Yann Tiersen, i którą wszyscy dobrze znamy (motyw „J'y suis jamais allé” się kłania!)?
A tytułowa rola Audrey Tautou, dzięki której aktorka zrobiła światową karierę, wcielając się później w Coco Chanel, czy grając w „Kodzie DaVinci”?
A… Pewnie można by tak jeszcze długo, ale taka jest prawda. Początek XXI wieku zdecydowanie należał do „Amelii”. Z miejsca stała się ona filmem kultowym, a przecież… jak prosta jest ta historia.
O tym, by próbować robić coś dobrego. Po prostu „zrobić coś dobrego” – jak mówił lata temu ks. Radosław Chałupniak. „Odkrywać, że tak wiele dobrych i pięknych rzeczy jest jeszcze do zrobienia”.
Ktoś powie, że to banalne, naiwne. Tymczasem „Amelia” udowadnia, że tak nie jest. Że naprawdę w bardzo prosty sposób można komuś pomóc, podnieść go na duchu, uszczęśliwić. Trzeba tylko chcieć. Przełamać się. I wykonać ten pierwszy ruch.
Ten nakręcony w 2001 roku film jest więc także swoistym poradnikiem, jak to zrobić. Bo pewne rzeczy nam podpowiada, a przy okazji opowiada piękną, wzruszającą, niemalże baśniową historię, której akcja toczy się we współczesnym, choć wyidealizowanym Paryżu.
Bez dwóch zdań perełka. Film który się nie starzeje, i który pewnie zostanie z nami na zawsze.
*
On-line film można oglądać na CDA Premium.
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów