- Gdzie mu tam do „Gwiezdnych Wojen”… - prychali pewnie ci, którzy dali się nabrać na kinowy seans tego filmu w latach ’80.
A przecież tym właśnie miał być. Odpowiedzią słynnego włoskiego producenta, Dino De Laurentisa, na zamieszanie, którego w kinie narobili George Lucas i Steven Spielberg.
Przed nimi science-fiction było jednym z najmniej poważanych gatunków filmowych, ale dzięki wspomnianym już „Gwiezdnym Wojnom”, czy „Bliskim spotkaniom trzeciego stopnia”, stało się kurą znoszącą złote jaja. De Laurentis nie mógł być gorszy, postanowił więc w końcu zekranizować przygody Flasha Gordona.
Ten komiksowy bohater w światowej popkulturze obecny był już od lat ’30 ubiegłego wieku. Pojawiał się także na ekranach, tyle że w formie seriali – najpierw kinowych, następnie telewizyjnych. Na pełnometrażową, wysokobudżetową fabułę, zdecydował się dopiero De Laurentis, proponując reżyserię filmu Mike’owi Hodgesowi – twórcy kapitalnego kryminału „Dopaść Cartera” z Michaelem Caine’em w roli głównej.
W nakręconym w 1980 roku „Flashu Gordonie” Caine się nie pojawia, w obsadzie są za to m.in. Max von Sydow, Ornella Muti, Timothy Dalton, czy Topol. Czyli, przyznają Państwo, całkiem nieźle. Niezła jest też scenografia (ten pałac cesarza Minga!), no i muzyka, za którą odpowiedzialny był zespół Queen.
Co więc poszło nie tak?
Pewnie inne były oczekiwania publiczności. „Flashowi Gordonowi” bliżej jest do nieco bardziej bajkowej/umownej/teatralnej stylistyki „Barbarelli”, niż do „bliższych życia” brudnawo-westernowych światów Star Wars. Jest tu też nieco mniej poważnie, a bardziej łotrzykowsko. Komiksowo właśnie.
Co ciekawe, George Lucas, jeszcze przed „Gwiezdnym Wojnami” był nawet przymierzany do roli reżysera „Flasha Gordona” (do ekranizacji którego De Laurentis posiadał już prawa), ale jego koncepcja nie spodobała się potężnemu włoskiemu producentowi. Kto był ostatecznie górą, wiemy po latach bardzo dobrze.
A jednak „Flash…” mimo całej tej swej naiwności i kiczowatości, także ma swoich fanów. Ba, uchodzi za jeden z najbardziej kultowych filmów w historii kina. Ma bowiem swoisty urok. Czar.
Nieprzemijający od ponad czterdziestu lat.
*
Tekst z cyklu Filmy wszech czasów
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...