publikacja 10.05.2025 06:00
Nie za bardzo wiadomo, dlaczego wandrowanie akurat przyjemnością młynarza być miało – ale tak się śpiewało. Właściwie to powinien on prowadzić osiadły tryb życia.
Może żeby odpoczął od widoku tych ciągle obracających się skrzydeł, chociaż wtedy jeszcze wpisywały się one w krajobraz, utrwalony na płótnach niderlandzkich mistrzów.
Taki Szwejk nie był młynarzem, a swoją anabasis jednak musiał przeżyć. Co przy tym doświadczył to jego, co nieco widział, trochę zasłyszał, ciut pokonfabulował, a cała reszta to licentia poetica.
W siedlisku Jostonta na klamce od drzwi od większej izby wisi torba, wtora on nazywo tasia. Ona też na to miano reaguje, ale nie jest tak jak pies, co to trzeba z nim regularnie wyjść. Nie, ona wie, że musi czekać, kiedy będzie dran.
Co prawda Jostont bierze ją do ręki również w pustych przebiegach, w takim celu jak kobieta torebkę, gdy udaje się on spacerkiem poprzez cmentarz na trójkątną wzgórzo-łąkę, na którą kiedyś przyjeżdżali ludzie z pół Europy – taki ci był z niej widok, z takiej wieży, co tu kiedyś stała. Tasia wie ale, że jej funkcja jest czysto utylitarna.
Jostont bierze ją na zakupy – tasie zawsze tak miały. Czas było zadbać o witaminy i Jostont udał się do sidlungowego grincojgu kupić małe co nieco – ale nie to, zwykle miał na myśli Kubuś Puchatek.
Jostont powiedział do młodej frelki, jak już przyszła jego raja, - dwa fonty ponków, bo akurat myślami przebywał w czasie prazaprzeszłym. Młoda frelka spojrzała na niego jak na nie przymierzając raroga i wykrztusiła z siebie – co?
Jostont – nie legitymujący się przygotowaniem pedagogicznym, ale za to szczerą chęcią wytuplikowanio – zaczął mówić, że dawniej to się tak kupowało, sam to jeszcze pamięta – ale zapomniał, że czasoprzestrzeń tylko w jego przypadku nie ma znaczenia. Tu i teraz powiedział w końcu zrozumiale, co jest czerwono-zielonym przedmiotem jego pożądania – kilogram jabłek. I dostał je bez problemu.
Z tymi jabłkami u Jostonta to jest dłuższa historia. Jostant jod się akurat na łogródku spokojnie co tam na krzokach urosło, albo z drzew spadło, jak mu takie rajzybiro posłało bilet na objazdowo wycieczka typu survival po kraju kaj dojrzewa cytryna.
Za bardzo nie był ciekawy, żeby to zoboczyć, ale pojechoł z innymi, bo wiedzioł, że ten touroperator mioł w ofercie zdecydowanie mniej atrakcyjne destynacje. Na miejscu jakoś kohabitowali z tymi od bandiera rossa. Aż z drugiej strony nadciągnął taki generał Inaczej i wziął ich do niewoli. Potem ten generał im powiedział, że jak chcą, to oni mogą służyć u niego, bo on rozumie okoliczności ich wyjazdu.
Jostont przystoł na to, wyżywienie było znacznie lepsze. Jak skończył to wandrowanie po kontynencie, to przewieźli go do Anglii. Tam właśnie przysocjalizowano mu an apple a day keeps the doctor away – i tego się trzyma tukej do dziś.
Nie wiadomo czemu, ale za bardzo nie chcieli go z tej Anglii puścić do hajmatu. Może coś wiedzieli więcej. Dopiero jak im powiedział, że on te jabłka to na zicher będzie codziennie jadł, do mógł na szifie odpłynąć z Anglii. W porcie grali im na pożegnanie góralu czy ci nie żal. Może, ale on musiał, choć tego jeszcze nie wiedział.
Przy kupowaniu to zawsze były i są jakieś geszichty. Jedna jest na dzisiejszym rozszerzonym maturalnym poziomie językowo – matematycznym. Jostont płakał w niebogłosy, gdy posyłano go na Jonowie do sklepu po masło. Chodził chętnie do sklepu, najbardziej do Mildnera na rogu po knobloszka, chociaż też nie przynosił cało fora tego wusztu. Ale jak mioł iść po półćwiercifonta (achtla) masła, to było mu wstyd, w czasie kiedy w Katowicach chałpy dropały już chmury.
Za niedługo, Jostost był posyłany do stania w rajach z becugszajnami na wszystko. Przy zmianie systemowej 50 lat później na próżno domagał się jakiegoś medalu pamiątkowego za te lata spędzone w rajach i kolejkach, które – z małym przerwami – zawsze za czymś stały.
Jostont przywiózł się z Anglii za mało zoków. Ktoś mu powiedział, że na Jonowie jest sklep, kaj można dostać skarpetki – i nie ino. Przyjechoł, fuzekle – i nie ino – się zoboczył. Za rok fertich był całkiem nowy Jostont – 3,5 kila.
Jostont dostał kiedyś w pracy jakiś mantel z całkiem dobrego, nieprzemakalnego sztofu. Jak już był tam, kaj go teraz Jostont odwiedza, idąc na ten trójkąt, Jostont zrobił z niego pora tasiów. Szył je na Singerce, wtoro Onkel Kuc zwinął z cugu który z trofiejnymi rzeczami jechał w kierunku przeciwnym do zachodu słońca. Singerka to dziś stoi jeszcze w kuchni – Jostont włazi na nia celem zmiany gardin, choć z powody wysokości dostaje kopfszelomtu.
Jostont już nad grobem stojąc wziął się za pisanie o hajmacie. Potem – Fouché miał i ma rację – zaczął pisać gedichty. W jakimś starym kalendarzu biurowym, gdzie zapisuje je blajsztiftym, znalazł informację o święcie Hispanität. Tak powstał poniższy wiersz :
Oberschlesität
Was ist mit deiner Vitalität
Bleibt sie noch weiter frisch und jung
Befindet sie sich noch immer im Schwung
Was kannst du mir sagen
Zu den dir gestellten Fragen
Etwas worüber ich mich freute
Nicht nur ich auch andere Leute
Ich glaube dich zu verstehen
Was kann in deiner Seele vorgehen
Auch wenn du mir keine Antworten gibst
Ich liebe dich und weiß dass du mich auch liebst
Wiersz został w Raciborzu wydrukowany, w Łubowicach dodatkowo z polskim bardzo literackim tłumaczeniem Aleksandra Lubiny, ale Jostontowi spodobało się najbardziej translatorskie podejście jego znajomego B. który ujął to tak:
Górnośląskość ty moja
jak ma się żywotność twoja
czy wciąż młoda jest i świeża
czy dalej rozkwita, dalej naprzód zmierza
cóż możesz mi odpowiedzieć
na te pytania - bardzo chciałbym wiedzieć
czy odpowiesz coś, co mnie uraduje
czy wielu innych pociechę poczuje
rozumiem cię, taką mam nadzieję
jak i to, co się w twojej duszy dzieje
nawet, jeśli twej odpowiedzi czekam nadaremnie
kocham cię i wiem, że ty kochasz mnie wzajemnie
Osoba znana z tłumaczeń na język śląski – ostatnio „Tkacze” Hauptmanna - więc można go wymienić z nazwiska – Mirosław Syniawa, tak widzi ten wiersz w zgodzie z założeniami kodyfikacji języka śląskiego :
Gōrnoślōnskości
Co ôstało z twojyj szkowroźności
Dalij żeś modŏ i świyżŏ
Ciyngym w pyndzie dalij takŏ chyżŏ
Na zadane pytanie
Je żeś ôdpedzieć mi w stanie
Cojś z czego richtig sie ucieszã
Niy jyn jŏ dyć i ludzi rzesza
Miyniã że mogã spokopić
To co ciebie na dnie duszy trŏpi
I choć wcale niy chcesz ôdpowiadać
Rŏd żech ci i wiym że tyś tyż mi rada
Jostont chodzi z tą swoją tasią.Tu chciałby kupić sobie oplerek – nie ma szans, druga próba z grubą parówką jest już udana. Tam kaj mają tonie a wort kołocki, pyta się, czy tych z cimtym już nie ma – że z czym? Z cynamonem. Nie ma.
Jostont wraca do domu i bierze się za czytanie formona Henschela – też Hauptmanna – wydanego w trzech językach. Jostont je zno, rozumie tych i tamtych. I siebie.
Opowieść peregrynacyjna