Jostont – śląski Everyman

Choć raczej należałoby napisać Jedermann – ze względu na pruską/niemiecką przeszłość regionu.

Przeszłość? Nie do końca, bo przecież nieustannie natykamy się tu na niemieckie, czy poniemieckie ślady, geny, wpływy, napisy i historie.

Sporo z tych ostatnich opowiedział nam już Jostont (jo stąd; ja, który jestem stąd). Arcyśląskie to miano i arcyśląska postawa. Co prawda ostatnio stąd coraz chętniej wyfruwa się w dalekie kraje (Pyrzowice Airport przeżywa istne oblężenie, z roku na rok bijąc kolejne frekwencyjne rekordy), a jednak wykreowany przez Stefana Pioskowika Jostont, jakoś się do Egiptu, Tunezji, czy Hiszpanii nie wybiera. Jeśli już, to podróżuje w czasie. Wraca do przeszłości, przypominając nam wszystkim, jak to tu (sam) u nos downij bywało.

Jak to np. Onkel Kuc szył tasie na Singerce, „wtoro zwinął z cugu który z trofiejnymi rzeczami jechał w kierunku przeciwnym do zachodu słońca”.

Albo gdy  jedna z ciotek, „wyrwana z ojcowizny, mieszkała samotnie w bloku. W latach 80-tych nie zjawiła się na któryś urodzinach swojej siostry. Przedtem spędziła pewien czas w Rybniku, gdyż skoczyła do Przemszy. Jej siostra miała klucz do mieszkania. Wraz z ujkym Pyjtrym zostałem wysłany do niego, aby zobaczyć, co się dzieje. Ujek wszedł do mieszkania na wszelki wypadek pierwszy – jako wermachtowiec i andersowiec nie z jednego pieca chleb jadł – mnie tylko posłał następnie po ówczesną milicję”.

Opowieść snookerowa, łóżkowa, peregrynacyjna – póki co było nam dane przeczytać te trzy. Czy pojawią się kolejne? Bardzo na to liczę, bo z nieskrywaną przyjemnością, okiem regionalisty, lubię czasem rzucić na takie wspomnienia. A te pioskowikowe, czy raczej jostontowe, czyta się wybornie. Bo to i literacko trzymają wysoki poziom, i dopowiadają nam coś do historii regionu, który przecież wciąż się przeobraża.

Gdy ostatnio, po ładnych paru latach, na nieco dłużej wylądowałem w Katowicach, przecierałem oczy ze zdumienia. Przecież to już jakiś Paryż, czy Praga. Gdzież się podziały niegdysiejsze ajnfarty? Te z antykwariatami, sklepikami muzycznymi, szewcami i parasolnikami. Nic już z tego nie ma, a przecież jeszcze niedawno…

Na każdym kroku mamy teraz za to piekarnie marokańskie i gruzińskie; specjały sycylijskie, tureckie, greckie... Po cóż więc fatygować się do Pyrzowic i nerwowo lustrować wciąż wydłużając się tablicę odlotów. Nie lepiej od razu wylądować - nomen omen - np. gdzieś między Janowem, a Nikiszem?

Jostont oprowadzi. Dajmy na to po terenie zwanym Podkinem, czy Podgrubą.

Co to? Gdzie to?

Jostont odpowie.

*

Felieton z cyklu Okiem regionalisty

«« | « | 1 | » | »»

Reklama

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama