Opowieść karakułowa
Dzisiejsze gazety stały się tak poważne, że do głowy by im nie przyszło proponowanie czytelnikom zabawnych, rymowanych historyjek. Józef Wolny / Foto Gość

Opowieść karakułowa

Stefan Pioskowik

publikacja 19.08.2025 15:00

Pod względem kanikuły nasz górnośląski hajmat w te psie dni po prostu schodzi na psy. Nie ma lokalnego potwora, nikt nie zakopał tu legendarnego skarbu i nawet dzieci - zwane bajtle - nie wierzą już w Wodnika - zwanego utoplec.

Stare Jostontowe kości zostały wystawione na balkonie na ekspozycję słoneczną. To jest zalecane ze względu na witaminę D. Jostont chciał również wygrzać czaszkę, bo to też kość, ale zapomniał, że pod nią to on chyba jednak jeszcze coś ma, co ale jednak pomału zamienio się w hałskyjza, jak się to kiedyś godało – może skuli tego, że łona się w lato jakby roztopiała, jak to Jostont mo w pamięci ze sklepu, co był w Jostont-House na Jonowie.

Wygrzony i dowitaminizowany Jostont wloz do izby ze zbożnym zamiarem opisania tego gorącego czasu, cieszącego się estymą w formie pisemnej już od dość downa. Bardzo wdzięczny temat, na zasadzie na bezrybiu i rak ryba.

Czółko było dalej gorące – skuli tego wyszło w tytule jak wyszło, na sama myśl o jakimś karakułowym pelcmantlu – wtory kiedyś był u pań bardzo modny – rozhicowoł się jeszcze więcej, kiedyś piyrwy rozfyrloł by się rogolką kwaśne mleko w boncloku, ale teraz łono się nie skisi, bo wszystko jest nowoczesne względnie modern – tu ostrożnie z akcentowaniem.

Nie, to nie niy bydzie gyszichta karakułowa, ino kanikułowa, ale tysz pozostająca w ścisłym związku z naszymi braćmi mniejszymi – choć chyba ich większość jest większa niż my – ino, że nie z owcami łod karakuł, a z ukrywającym się w tym słowie pochodzenia łacińskiego naszym najlepszym przyjacielem.

Powszechnie wiadomo, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego tak jest, ale jest on po prostu integralną częścią wielu gospodarstw domowych. Jeśli ma się również kota, można łatwo obejść się bez rozrywki oferowanej w mediach różnego typu, chociaż nie, te rolki z nimi w roli głównej…

To trochę zaskakujące, dlaczego kot nie wygrał wyścigu o ten dumny tytuł. W końcu jest przyjazny dla środowiska, nie larmuje - może z wyjątkiem marca - jest milutki i lubi ogrzewać nasze kolana – jak się go posadzi na klinie to idzie go halać, najlepiej za uszkami, to przyjemnie mruczy.

No i odpada wyprowadzanie go na smyczy na spacer, bo on ma swoje drogi i nawet jak mu się na nich coś przydarzy – vide karkołomne przygody kota Jinksa i innych - to spadnie przecież na cztery łapy.

Ale te introwertyczne cechy prawdopodobnie doprowadziły do tego, że kot przegrał w rywalizacji z psem. Zdecydowana większość ludzi preferuje ekstrawertyczne powitanie, a niemal każdy pies robi to doskonale. Szczeka do nas głośno i radośnie, merdając entuzjastycznie ogonem.

Jeśli darzy nas szczególną sympatią – i z wzajemnością - z radością obliże nam przy tym jeszcze twarz. Jostont wie co godo, przeżył to z Ami na Jonowie, taki mały, chyba jakiś krojcok z lisem, bo nom kury na łogrodku podgryzoł.

Pies musi być naszym najlepszym przyjacielem, bo ma tak wiele od nas, albo żeśmy mu to przyswoili. Uwaga zły kot - nigdy jeszcze nie widziałem takiego napisu, przy psach ostrzega sie już przed jamnikami.

Pomimo tej zaszczytnej pozycji, jako naszego oddanego towarzysza i obrońcy, w naszym języku nie okazujemy psu zbytniego szacunku. Nie przeklinamy nikogo „Ty kocie!”, ale „Ty psie!” ma się całkiem dobrze, jeszcze lepiej wzmocnione kilkoma innymi czułymi słówkami. Nikt nie wie, co pies zrobił, by na to zasłużyć.

Zwycięzcą w tej kategorii przekleństw jest zdecydowanie jednak biedna smaczna świnia, ale pies zajmuje drugie miejsce. A wto zajmuje łostatnie miejsce na podium? Ty łośle? Lepiej nie wiedzieć, co łoni godajom ło nos w Noc Wigilijno…

Nic więc dziwnego, że w środku lata musimy znosić kanikułę czy też psie dni (Hundstage). Nie ma dni kota ani świni. Oczywiście można powiedzieć, że wynika to z astronomii i nie ma nic wspólnego z psami jako takimi.

Obecnie kanikuła to okres letnich upałów, wakacji, urlopów czy też po prostu sezon ogórkowy w doniesieniach prasowych – co jest ale raczej obecnie wishful thinking. Ale już więcej jak sto lot temu, jeszcze za Wilusia, to tysz był temat, wobec którego nie przechodziło się obojętnie:

„Wie war doch einst die Hundstagzeit, so still und voll Beschaulichkeit/nur wenig Neues wollt’ passieren, man pflegte ‚Enten’ zu servieren/‚Seeschlangen’ und dergleichen mehr, umschlängelten den Redakteur/und dieser konnte, kaum zufrieden/statt Leit- nur Leid-Artikel schmieden/Einst zog er wohl die Stirne kraus, wie füll’ ich meine Spalten aus?/ doch anders ist es heutzutage, da macht die Stoffnot keine Plage!/Ereignis an Ereignis reiht sich hier wie dort und jederzeit/und jeder Leser muß befunden/die Zeit der Enten ist entschwunden!/heut herrscht viel Leben und Verkehr/das Dampfroß braust vom Fels zum Meer/drum schreibt jetzt mit Gedankentiefe, der Journalist die Reisebriefe!“

Co się mniej więcej tłumaczy tak:

„Kiedyś psie dni były, takie ciche i pełne kontemplacji/niewiele nowego się działo, serwowano „kaczki”/„węże morskie” i tym podobnego więcej, oplatało redaktora/A ten mógł, niezadowolony /Zamiast wstępniaków tylko boleściwe artykuły pisać/Kiedyś marszczył brwi, jak mam zapełnić moje kolumny? /Ale teraz jest inaczej, na brak materiału nie narzeka! /Wydarzenie następuje po wydarzeniu tu i tam i w każdej chwili/I każdy czytelnik musi zdać sobie sprawę/Czas kaczek minął! /W dzisiejszych czasach jest dużo życia i ruchu/Parowy rumak mknie od skały do morza/Więc teraz dziennikarz pisze wnikliwe listy z podróży!”

Ten rumak to poczciwy parowiec, moja Oma godała spokojne czasy, pewnikiem na Jonowie tak było, ale dla takiego dziennikarza to już były ciekawe czasy, zaroz potym rajzowano po Europie przez śtyry lata – i pisano do swoich te listy, chyba, że dostali taki urzędowy brif, to korespondencja się urywała.

Już za tego kajzerowskiego dziennikarza czasy były ciekawe – potem były jeszcze ciekawsze i przede wszystkim nowsze. W sierpniu 1925 dziennikarz katowickiej „Polonii” pisał więc stosownie o „Summer in the City” prawie jak Joe Cocker to śpiewał:

„Wściec się można z tymi upałami. Kiedy to deszcz będzie padać? A Katowice kokietują. Trochę zieleni, na nieszczęście dużo za mało, na tak duże miasto, nabrało jakiegoś soczystego koloru, kawiarnie rozkwitły szkarłatem pelargonii i jasnymi, bajecznie kolorowymi sukienkami pań, w pływalni za parkiem Kościuszki druga Ostenda.

Bo są i zgrabne kostiumy, wykwintne czapeczki, ciepła, a mimo to orzeźwiająca woda, nimfy katowickie skaczą bez trwogi, nurkują, pływają na wznak i inaczej, do zupełnego obrazka plaży, brak tak niewiele... morza, piasku, panów obserwatorów i fotografów.

Przed dworcem fioletowym łanem kwitną petunie, na placu Miarki wieczorem upajająco pachną delikatne „Maciejki “ i tytonie. Nawet w kinach filmy rozgrywają się na tle fal morskich, lub cudownych odwiecznych lasów. Siedzisz sobie człowieku na ciemnej sali, rozpylają ci wodę leśną, na ekranie las, przy odrobinie wyobraźni, może ci się zdawać, że wszystko to dzieje się naprawdę...

Zresztą poco ma się wydawać! Kilkanaście minut koleją i możesz być w prawdziwym lesie, czy to w Murckach, czy koło Pszczyny. W lesie, gdzie cię ogarnie orzeźwiający chłód, jakieś tajemnicze szepty, zapach rozgrzanej żywicy i ziół, gdzie masz pyszne kobierce z traw i kwiatów tkane, najpiękniejszy ptasi jazz-band. A wieczorem też jazz-band w Astorii, lody ze śmietaną lub bez, pieniące się piwo, nalewane przez zawsze uśmiechniętą Krotoszyniankę, papieros lub cygaro. To są przyjemności tych, co w lato muszą siedzieć w Katowicach, słomianych wdowców i innych.

A jednak... Gdyby wielkie Katowice miały mniej rozkopanych ulic, częściej skrapiane wodą, mniej pyłu, a w sklepach trochę więcej dobrej polszczyzny, to naprawdę w taki ciepły słoneczny dzień byłyby miłe...” Czyli wtedy szło kupić bez problemu i ponki i oplerki i żymły. Czyli „Ne ne ne to už se nevrátí” jak to śpiewała Helena Vondráčková.

W czasie upalnego lata 100 lat temu pojawiła się też informacja o śpiewających rybach w USA. A może coś było na rzeczy, bo parę lat później Arkady Fiedler wydał książkę „Ryby śpiewają w Ukajali”. Też Ameryka.

Każda szanująca się gazeta górnośląska w tym okresie niezależnie od języka komentowała wydarzenia wagi wielkiej jak i oczywiście również scenki z dnia codziennego formie wierszowanej.

W korfantowskiej „Polonii” przez ładne parę lat była rubryka „Margines”, prowadzana przez niejakiego Jotesa (te JO, czyli obligatoryjne górnośląskie ja to widać zawsze cieszyło tu się jakimś wzięciem), który nosił nazwisko Jan Smotrycki i napisał te oto strofy z gorącego – koty wygrzewały się wtedy na blaszanych i papowych poterowanych dachach - katowickiego lipca 1925:

(Wierszyk „modny“).
Zmienne są mody prawa.
Zmian wszędzie widzę w bród
„Maleńkie “ dziś się stawa,
Co było „wielkie “ wprzód.
Więc w modzie były „koki“,
Albo warkocza sznur — ,
Dziś — małe, krótkie loki —
Chłopca małego wzór,
Kapelusz miał w obwodzie
Kiedyś coś metrów sześć —
Dziś mała „krymka“ — w modzie,
Z trzech słom ją możesz spleść.
Kobieta dziś ubrana
Już nie wie, co to ,,tren”.
Sukienka — po kolana,
Miast bluzki — złuda, sen...
Bielizna z web, perkali
Miała dość duży szkic,
Dziś (o tym wiem z żurnali)
Nic, albo prawie nic,
I jeśli prąd ten dłużej
Ma w tym kierunku iść,
Mam lęk, że wnet za duży
Będzie -... figowy liść,
Tak, moje piękne damy,
Wstyd mi za męski ród —
Bo my wciąż wszystko mamy
Tak, jak mieliśmy wprzód
W dodatku pieśń żałosną
Śpiewa dziś każdy mąż
Bo... długi mu wciąż rosną
Choć żonka.. g o l s z a wciąż

Tak się pisało w czasie kanikuły na Górnym Śląsku przed 100 laty. Nie wiem, co Jotes miał na myśli z tym web w tym wierszu. Czyżby antycypował zakupy online? Są rzeczy ło wtorych się filozofom niy śniło, ale takim rymującym to wto wie.

W Gliwicach w dodatku „Oberschlesien im Bild” do „Wanderera” pisał i rysował podobny – jak się kiedyś tu jeszcze w epoce oplerkowej godało – wypol o nazwisku Hans Thalhofer, ale wczas umarł.

Zanim to zrobił, to jeszcze zdążył napisać: „Ich weiß nicht, was soll es bedeuten, das ist eine Grand-Schweinerei, der Kaffee der stinkt pieronnisch, als ob er vergiftet gar sei”. Całkowity brak respektu dla poezji przez duże P. Potem idzie to coś munter weiter – a wszystko to z powodu prozaicznej przyczyny zbyt dużej ilości chloru w wodzie pitnej w Gliwicach.

Jakbyście tak teraz w tyj kanikule, przy tyj hicy – na dworze tylko oczywiście, nikaj indziej, bo marketach momy przeca klima - chcieli kajś iść, powiedzmy do parku, to może jest wert przeczytać, co napisoł ło takim wandrowaniu pod gałęziami Jotes w pamiętnym roku 1925 – a dopisanie szlusu – abo i tym razym niy - to już wasza rzecz:

W niedzielę mi przyszła ochota
Do parku wziąć pewną Maryjkę,
Wtem z drzewa spadł! Chrabąszcz-niecnota
Prościutko Marysi na szyjkę.
Wśród płaczu i śmiechu na zmianę
Mam służyć obroną przed zwierzem —
Lecz, jak tu chrabąszcza dostanę.
Gdy bestia się skryła za kołnierzem.
Chcę zbadać przez fałdy bluzeczki,
Gdzie siedzi ten zbrodniarz ukryty,
A Maryś próbuje ucieczki:
— Pan Jotes jest nieprzyzwoity!
Próbuję doradzić dziewczynie,
By sama szukała na stronie,
A ona wyrzuty mi czyni,
Że słabo w jej staję obronie.
Długośmy chrabąszcza szukali
Wśród śmiechu i sprzeczek karesu
Lecz już nie opiszę wam dalej.
Nie temat to do „Marginesu“

Dzisiejsze gazety stały się tak poważne, że do głowy by im nie przyszło proponowanie czytelnikom takich rymowanych historyjek. Co było dobre kiedyś, nie musi być dzisiaj albo czy jak to Kopernik – co zajmował się nie tylko astronomią – powiedział, że gorszy pieniądz wypiera lepszy. Jak już wszyscy będą mieli tylko ten wirtualny…

Pod względem kanikuły nasz górnośląski hajmat w te psie dni po prostu schodzi na psy – zaś coś miłego a konto psów. Nie ma lokalnego potwora, nikt nie zakopał tu legendarnego skarbu i nawet dzieci - zwane bajtle - nie wierzą już w Wodnika - zwanego utoplec.

Jeśli Górnoślązacy chcą być szanowani, w trybie pilnym musiałaby powstać regionalna atrakcja górnośląskiej kanikuły o ponadregionalnym zasięgu. W erze cyfrowej nie istnieje się bez tego typu oferty na urządzenia mobilne.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona

Reklama

Reklama