„Kopiści” - tak pogardliwie o studentach konserwacji mówią ci z malarstwa czy rzeźby. - Jest to uproszczenie wynikające pewnie z tego, że można sztukę rozumieć bardzo wąsko.
Młodzi konserwatorzy mówią o swoim zawodzie z zaangażowaniem i nie boją się przymiotników z przedrostkiem „naj-”. - To zasługa interdyscyplinarności naszej dziedziny - wyjaśniają. - Łączymy pracę naukową z talentem artystycznym - mówi Katarzyna. - Musimy mieć rozległą wiedzę historyczną, musimy znać się na technikach malarskich i konserwacji, musimy być utalentowani, bo bez tego nie będziemy zdolni do odtworzenia tego, co zniszczył czas, pożary, wojny czy przemalowania - wylicza. - To prawdziwe „combo” - uśmiecha się.
Nie dziwi zatem, że w zespole wciąż rozmawia się tylko o pracy. - Jest rzeczywiście tak, jak nam mówiono już na studiach - wyjaśnia Małgorzata. - Żyjemy w świecie, który zapomina o codzienności dnia powszedniego. Najpierw podczas studiów od rana do wieczora w pracowniach, galeriach, magazynach a teraz na rusztowaniach - mówi.
Tylko ona
W katedrze pracują od czterech miesięcy. W tym czasie do domu wyjeżdżali tylko kilka razy. Jest im bliżej do znajomych ze Starego Miasta niż do sąsiadów z kamienic i domów, w których się wychowali.
- Nie da się inaczej - zapewnia Małgorzata. - Pewnie dlatego wielu naszych znajomych nie zakłada nigdy rodziny. Z kolei jeśli ktoś w końcu wychodzi za mąż i rodzi dzieci, wtedy najczęściej rezygnuje z czasochłonnych prac w obiektach, a zakłada pracownię, w której zajmuje się zabytkami ruchomymi: obrazami i rzeźbami. W ten sposób następuje naturalna rotacja specjalistów. Ci starsi robią miejsce na rusztowaniach dla absolwentów - zauważa.
O Świdnicy mówią bardzo ciepło. Mają tu kilku znajomych. „Baletnicę”, mężczyznę, który wieczorami uprawia swego rodzaju gimnastykę, zanim wstąpi do monopolowego po następne piwo. „Uczennicę”, kobietę, która przechadza się po pl. Jana Pawła II ze szkolnym tornistrem na plecach. Albo pozytywnego bezdomnego, który, zanim poprosi o grosze, zastrzega: - Nie chcę od was pieniędzy, bo może wam samym zabraknąć, ale jak jakieś miedziaki macie, to podzielcie się ze mną - powtarza za każdym razem.
- Nie wiem, czy tak jest w całym mieście, czy to specyfika waszego centrum, ale widzimy tutaj wielu oryginałów, wielu poranionych przez los - dodaje Michalina. - Te spotkania to tylko dodatek, urozmaicenie przerwy obiadowej, czy chwili oddechu po zejściu z rusztowań o 18.00 czy 19.00. Po za tym jednak dla mnie osobiście wciąż wielkim przeżyciem jest praca w tak wspaniałym kościele. Jego proporcje i harmonia oraz kompletność wyposażenia przemawiają do mnie jak rzadko który obiekt - zapewnia, wspominając, że w marcu odwiedziła katedrę i pomyślała, że chciałaby tu kiedyś pracować. Marzenie spełniło się po zaledwie trzech miesiącach.
Tam, gdzie oko nie sięga
Mają niezwykły talent, mogliby pracować na własne konto, promując swoje nazwisko w galeriach, muzeach i podczas wernisaży. A tak? Swoją rozległą wiedzę oddają murom, płótnom, drewnu. Zasłonięci przez rusztowania, dają o sobie znać tylko wtedy, gdy przez przypadek spadający pędzel narobi hałasu podczas trwającego nabożeństwa. Ludzie drugiego planu. Ludzie, dzięki którym twarze odzyskują święci, Chrystusowie i Maryje, sami pozostają anonimowi dla modlących się wiernych. Ludzie cienia? – Nie jest tak dramatycznie! – zapewniają.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.