Dawno, dawno temu, w leśnej chatce mieszkali sobie mamusia, tatuś, braciszek i siostrzyczka.
Któregoś dnia rodzice postanowili, że pojadą na targ do miasta, gdzie sprzedadzą gęś. Dzieciom ciężko było się rozstawać z ulubioną, choć głupiutką gąską. Cóż jednak mogły zrobić? Rodzice wsiedli na wóz i pojechali, zostawiając braciszka i siostrzyczkę samych w domu.
Tymczasem po lesie latały sobie dwie biedroneczki, z którymi dzieci często się bawiły. Biedroneczki a to przysiadły na chwilę na kwiatku, a to na gałązce, by wreszcie wylądować na dachu piernikowego domku, w którym mieszkała czarownica. Dach chatki był pokryty lukrem, a że słonko świeciło tego dnia bardzo mocno, lukier zaczął się topić i zamieniać w lepiącą maź.
Pierwsza biedroneczka zauważyła to, więc szybko wzbiła się w powietrze i odleciała. Druga nie miała jednak ochoty nigdzie się ruszać. Postanowiła nieco odpocząć i powygrzewać się w słońcu.
Gdy już się naleniuchowała, zorientowała się, że nie może się ruszyć. Przykleiła się bowiem do polukrowanego dachu. Co gorsza, spostrzegł to czarny jak węgiel pies czarownicy, który pobiegł do czarnej, jak noc myszy i kazał jej wezwać czarnego jak smoła kocura, by wdrapał się na dach i sprowadził na ziemię biedronkę.
Gdy kocur wykonał powierzone mu zadanie, zwierzęta wślizgnęły się do chatki i przekazały biedroneczkę wiedźmie, licząc, że ta da im w zamian coś smacznego do zjedzenia.
- Baaaardzo dobrzeeee! – zaskrzeczała czarownica i zadecydowała, że skrzydełka biedroneczki przydadzą jej się do któregoś z eliksirów. Póki co, zamknęła jednak nieszczęsną w jednym ze słoi i odstawiła na półkę, a swoim głodnym zwierzętom nie dała ani kęsa w nagrodę.
Pierwsza biedroneczka, której udało się zawczasu odlecieć z lukrowanego dachu, była przerażona.
- Co tu robić? Co tu robić? – lamentowała w myślach. Wreszcie zdecydowała się polecieć po pomoc do domku braciszka i siostrzyczki, z którymi obydwie biedroneczki bawiły się przecież dzień wcześniej na polance.
- Musimy uratować twoją towarzyszkę! – z miejsca zadecydował braciszek, ale siostrzyczka była innego zdania.
- To w końcu czarownica, a z takimi nie ma żartów. Lepiej poczekajmy na powrót rodziców – przekonywała.
- Nie ma chwili do stracenia! – nie dawał za wygraną braciszek i wreszcie postawił na swoim.
Dzieci wraz z biedronką ruszyły w kierunku chatki czarownicy. Gdy przybyły na miejsce, zauważyły, że z czekoladowego komina wydobywa się dym. Ukryły się w krzakach i obserwowały.
- Pewnie czarownica coś gotuje! – domyśliła się siostrzyczka.
- Oby to nie był eliksir, do którego potrzebne będą skrzydełka mojej towarzyszki! – biadała biedroneczka.
- Pójdę sprawdzić! – odrzekł zniecierpliwiony braciszek i nie zważając na prośby siostrzyczki, by tego nie robić, pobiegł podejrzeć czarownicę przez lizakowe okienko.
Widział jak wiedźma krząta się przy wielkim kotle, w którym coś bulgocze. Dostrzegł także słój z biedroneczką w środku. Próbował wypatrzeć, gdzie są zwierzęcy pomocnicy czarownicy, ale nigdzie w domku ich nie zauważył. Oparł więc łokcie na marcepanowym parapecie i czekał, myśląc, co robić.
Im dłużej myślał, tym bardziej był głodny. A im bardziej był głodny, tym bardziej korciło go, by odłamać sobie kawałek marcepanowego parapetu i zjeść. Wreszcie, gdy nie mógł się już powstrzymać odłamał jeden kawałek, drugi, trzeci…
Kiedy próbował dobrać się do piernikowej framugi, coś za jego plecami zgrzytnęło. Odwrócił się i zobaczył, że stoi tam czarny jak węgiel pies czarownicy z wyszczerzonymi kłami oraz czarny jak smoła kocur, z pazurami przygotowanymi do drapania. Była tam także czarna jak noc mysz, ale szybko pobiegła do chatki, by swym cieniutkim i przeraźliwie piskliwym głosikiem zaalarmować wiedźmę o intruzie, którego psisko i kocisko nie zamierzały wypuścić.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...