Reżyser Jan Englert potraktował sztukę „po bożemu”. A jednak jest to zupełnie inna niż poprzednie inscenizacja fredrowskich „Ślubów panieńskich”.
To jedna z najczęściej granych sztuk Aleksandra Fredry. Kilka lat temu Grzegorz Jarzyna wystawił ją z ogromnym sukcesem w Teatrze Rozmaitości jako nowoczesną komedię romantyczną pod zmienionym tytułem „Magnetyzm serca”. W Teatrze Narodowym grana była cztery razy. Piątej inscenizacji-„Ślubów”, na deskach Narodowego, podjął się tym razem reżyser Jan Englert.
Z pozoru Englert potraktował sztukę z szacunkiem dla tekstu i tradycji, bez fajerwerków na miarę Jarzyny. Ale jest to jednak przedstawienie zupełnie różniące się od innych inscenizacji „Ślubów”. Reżyser przenosi nas do XIX-wiecznego dworku, w którym życie toczy się leniwie i sielsko. Aż do chwili pojawienia się młodego birbanta, Gustawa, który ani myśli się ustatkować. Tymczasem jego stryj koniecznie chce go ożenić.
Intryga miłosna dziergana jest subtelnie, z samych nudów dworskie panny snują marzenia o głębokim, choć niebezpiecznym uczuciu, niewinność pomieszana z ochotą każe im jednak wymyślać fortele, za których sprawą zdołają się oprzeć zasadzkom miłości. Ale zupełnie inaczej odbieramy znaną od zawsze fabułę, gdy dzięki czarującej scenografii Barbary Hanickiej niemal wylegujemy się z bohaterkami na najprawdziwszej zielonej trawie, widzimy, jak z wjeżdżającej na scenę bryczki wysypuje się barwne towarzystwo, a na widownię przemykamy się przez pełen bibelotów salonik pani Dobrójskiej. W dodatku w tle rozlega się muczenie krowy i gulgotanie indora.
Naturalizm? Być może, ale w pełnym wdzięku sztafażu retro. Englert uzupełnił tekst „Ślubów” o zapiski z dzienników Fredry, czym nadał mu nostalgiczny charakter osobistej opowieści. Wysnuł też nić, nieakcentowanej dotąd w sztuce, sympatii Radosta i pani Dobrójskiej, których – jak się domyślamy – łączyły w przeszłości romantyczne tajemnice, czym reżyser ożywił te na ogół schematyczne postacie. Gdy dodamy do tego ilustrację muzyczną Leszka Możdżera, znakomitą obsadę, wyraźnie zróżnicowane charaktery młodych, między którymi szybko zaczyna iskrzyć, możemy być pewni, że wieczór w Teatrze Narodowym zaliczymy do udanych. To ten typ klasyki, który jak filiżanka dobrej herbaty nigdy nam się nie znudzi.
Pod okiem mistrza młodzi aktorzy rozwijają się niemal z przedstawienia na przedstawienie: Patrycja Soliman, Kamilla Baar, Marcin Hycnar, żywe srebro, którego jednak zdolnej adeptce sztuki miłości uda się usidlić, Piotr Małecki, tak zresztą jak cały zespół intrygują, bawią, uczą. Na szczęście teatry nie zdejmują tak szybko spektakli z repertuaru, jak robią to kina w nieustannej pogoni za widzem, cierpliwym więc uda się zarówno obejrzeć nowości, jak i nadrobić zaległości.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...