Dlaczego „Miłość w Koenigshutte” – nowa sztuka teatralna Ingmara Villqista – budzi tak wielkie kontrowersje? Jak w twórczy sposób zmierzyć się ze śląskością? I co ma polityka do teatru?
Między innymi na te pytania próbuje odpowiedzieć na łamach „Nowej Gazety Śląskiej” Robert Talarczyk – dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, w którym wystawiono niedawno „Miłość w Koenigshutte”.
Akcja tego spektaklu toczy się tuż po II wojnie światowej. W Koenigshutte (tak wtedy nazywał się Chorzów) pojawia się dr Schneider – służący w Wehrmachcie Ślązak, który nieustannie zmagać musi się z sowietami, ubekami, członkami Wehrwolfu, milicjantami…
Twórcom przedstawienia zarzucono antypolskość, zaś Roberta Talarczyka – jak sam mówi – uznano „za śląskiego nacjonalistę z etykietą RAŚ na czole”. Co ciekawe, gdy w Teatrze Polskim wystawiano „Testament Teodora Sixta” – sztukę o Bielsku sprzed stu lat i tym współczesnym – w dyrektorze widziano „renegata, który się Śląska wyparł”, kiedy natomiast na deskach pojawił się „Żyd”, Talarczyka oskarżano o… filosemityzm.
Dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej w wywiadzie, którego udzielił Jarosławowi Gibasowi, próbuje też m.in. zdefiniować, czym jest tzw. Śląsk magiczny. Jak mówi, jest „jakiś taki niedopowiedziany, zawieszony pomiędzy dwoma światami. Śląsk, którego jeszcze nie udało się dotknąć żadnemu artyście. Może odrobinę jest go w filmach Kutza czy jego książce „Piąta strona świata”, której adaptację piszę dla Teatru Śląskiego, w „Angelusie” Majewskiego, w obrazach Ociepki, piosenkach Nohavicy, ale to wciąż za mało...”.
Więcej na temat historii, sztuki i wielokulturowości Śląska w wywiadzie zatytułowanym Ruszyła lawina, który ukazał się w majowym numerze „Nowej Gazety Śląskiej”.
tvbielsko
Miłość w Koenigshuette
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...