Czy największe dzieło grupy Genesis powstało na początku ich drogi?
Wśród najważniejszych zespołów najlepszych dla rocka czasów – czyli lat 70, nie sposób nie wspomnieć o Genesis, zespole który nagrał całą masę wybitnych płyt, który od klasycznie brzmiącego rocka progresywnego przeszedł do bardzo stylowego rocka środka, by zsyntetyzować te oba odległe światy pod koniec kariery. Co najmniej kilka płyt na pewno tu omówię, ale rozpocznę, od tej, którą cenię najbardziej – czyli od Selling England by the Pound – ich piątej studyjnej płyty.
Genesis grali wówczas w składzie przez wielu uważanym za najlepszy – obok wokalisty grającego czasem na flecie – Petera Gabriela, charyzmatycznego niesamowitego artysty, grali w nim perkusista – Phil Collins (już niebawem zastąpi tego pierwszego za mikrofonem), klawiszowiec i ogólnie spiritus movens grupy Tony Banks, gitarzysta Steve Hackett i basista Mike Rutheford. Mieli już za sobą cztery płyty studyjne – każda następna lepsza od poprzedniej (czwarta Foxtrot zdecydowanie będzie tu kiedyś opisana) i jedną koncertówkę. Do perfekcji już opanowali swoje nietypowe brzmienie – pełne harmonii gitar 12-strunowych, mellotronu (który jednak na Selling England by the Pound przegrał z syntezatorami) i długich partii solowych. Wszystkie te składniki w najszlachetniejszy sposób wymieszały się na piątym albumie.
AAAmitD
Genesis - Dancing with the Moonlit Knight
Pierwsze wrażenie spływa na nas po zobaczeniu okładki – w bardzo angielskim stylu, widać na nim park i w parku leniucha śpiącego na ławce. Za nim panie, z parasolkami przechadzają się po alejkach. Obrazek uroczy i sielski. Tak jak sielski jest początek Dancing with the Moonlit Knight – na tle delikatnego podkładu Peter Gabriel śpiewa spokojnie pokręcony tekst Tony’ego w typowym dla niego stylu, pełen nawiązań i aluzji do mitów i legend angielskich – nie podejmuje się wyjaśnienia tego w tym tekście. Utwór stopniowo rozwija się, wiele wątków melodycznych tu słyszymy, każdy wypływa logicznie z poprzedniego, a sama kompozycja godnie otwiera płytę.
I Know What I Like (In Your Wardrobe) to dość spory radiowy hit – dodajmy, jedyny przebój Genesis z Gabrielem. Rozpoczyna się dźwiękiem… kosiarki do trawy, potem snuje się leniwie – będąc w zasadzie muzycznym odpowiednikiem okładki.
Firth of Fifth to przede wszystkim bardzo skomplikowany wstęp grany na pianinie przez Tony’ego (na tyle skomplikowany, że na koncertach nie był przez niego grany) i – zwłaszcza – przepiękna solówka Steve’a Hacketta, wręcz modelowa partia gitary w rocku progresywnym. Krótki fragment wokalny pełni rolę raczej drugorzędną, a muzycy chwilami grają w dość niesamowitych metrach.
Dawną stronę A płyty (szkoda, że kompakty nie oferują nam podziału na dwie strony, one często miały swoje logiczne uzasadnienie) kończy urocze More Fool Me – spokojna, lekka balladka śpiewana przez Phila Collinsa, który dość nieśmiało wypadał wówczas jako wokalista – dopiero później miał objawić światu swój potężny głos.
Czyli powrót do krainy dzieciństwa. Pytanie tylko, czy udany. I w ogóle możliwy…
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.