Czy największe dzieło grupy Genesis powstało na początku ich drogi?
The Battle of Epping Forest to przede wszystkim pełen epickiego rozmachu tekst autorstwa Gabriela (oficjalnie wszystkie kompozycje i teksty to dzieło zespołowe, ale raczej jasnym jest, kto w czym maczał palce) – opowiadający historię o walce gangów w Londynie. Tekst chwilami góruje nad muzyką, ale i tu mamy piękne smaczki instrumentalne (znów Tony Banks).
Chwilę wytchnienia daje nam instrumentalny After the Ordeal – niezbyt lubiany przez muzyków, czego zrozumieć nie sposób. Znów bowiem mamy tu wzorcowe partie fortepianu jak i gitary.
Najwspanialsza kompozycja na płycie to The Cinema Show. Znów tekst pełen jest różnych mityczno-kulturowych aluzji (jak zwykle w takich przypadkach napisał go Tony Banks, przy współpracy z Mike’em Rutherfordem), a muzycznie jest to kilkuwątkowa kompozycja zrazu spokojna, znów oparta na dźwiękach 12-strunowych gitar, która jednak później przemienia się w przepiękne pasaże syntezatorowe Tony’ego, któremu dzielnie sekunduje Collins grający tu niesamowite partie perkusji. To w zasadzie koniec, bowiem finałowe Aisle of Plenty to króciutka coda, będąca repryzą muzycznego tematu z Dancing with the Moonlit Knight, a tekstowo… grą słów na temat ulubionych sklepów Petera.
Selling England by the Pound poznałem na studiach, w czasach kiedy jeszcze kasety były odchodzącym, ale ciągle podstawowym nośnikiem dźwięku i kiedy dość sporo na rynku było rozmaitych składanek marketowych – później (i dobrze) zostały one zakazane – większość utworów więc znałem jako rozsiane po w/w składankach. Genesis zachwyciło mnie od razu – zarówno płyty z Gabrielem, jak i z Collinsem. Z Gabrielem bowiem grupa nagrała jeszcze jedną płytę – równie kontrowersyjną, co wspaniałą The Lamb Lies Down on Broadway, by później po jego odejściu wydać dorównującą Selling England… A Trick of the Tail i niewiele gorszą Wind and Wuthering. Niebawem z grupy odszedł też Hackett, ale i to zespołu nie złamało (ponownie nie szukali nikogo na zewnątrz, tylko prerogatywy Hacketta przejął Rutheford – na koncertach wymieniali się gitarą i basem z Darylem Struemerem, podobnie jak na koncertach Collinsa za perkusją zastępował zrazu legendarny Bill Bruford, potem również legendarny Chester Thompson) bo również po tym wydali kolejne arcydzieło – płytę …And Then There Were Three.
Po eksperymentach w latach osiemdziesiątych zwykle udanych w lata dziewięćdziesiąte weszli znów dziełem wybitnym – We Can’t Dance. Potem odszedł Phil Collins i to zespół złamało – co prawda ze świetnym Rayem Wilsonem wydali dobrą płytę …calling all stations… ale nie podźwignęli się z tego ciosu. Muzycy jednak są w dobrych stosunkach – rozstania raczej miały podłoże artystyczne, nie osobiste i w 2007 roku zagrali trasę w składzie Collins-Banks-Rutheford-Thompson-Stuermer, która zahaczyła też o Polskę – kogo nie było, niech żałuje.
Nie zmienia to faktu, że ich największe dzieło powstało na początku ich drogi…
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.