Trwa dobra passa opery w nowej siedzibie przy ul. Lubicz. Potwierdzeniem tego było najnowsze przedstawienie – „Wesele Figara” Mozarta.
Wrócono do niego po 36 latach od poprzedniej prezentacji na krakowskiej scenie. Co prawda, pod naporem tłumu melomanów nie wyłamano drzwi, nie uduszono trzech osób i nie rozpędzono stróżów porządku – jak to się stało przed paryską premierą „Wesela” w 1784 r. – niemniej było czego posłuchać i na co popatrzeć.
– Uważam niezmiennie, że ta opera powinna być grana tradycyjnie, bez udziwnień – powiedział baryton Mariusz Kwiecień, śpiewający partię Hrabiego Almavivy. Tak też, „jak Pan Bóg przykazał”, zrobił krakowskie przedstawienie reżyser Laco Adamik. Nie wszystkim się to jednak podobało. Recenzent „Gazety Krakowskiej” zarzucił na przykład, że... nie ma nagości. Reżyser tymczasem, wsparty przez scenografkę Barbarę Kędzierską, postawił na tradycyjne przedstawienie. Dzięki temu widz nie męczy się, jak wtedy, gdy reżyserzy operowi wraz ze scenografami tworzą dziwactwa mające w założeniu „uwspółcześnić” operę. W rezultacie jedynym sposobem, by mieć choć trochę przyjemności z uczestnictwa w spektaklu, bywa wówczas zamknięcie oczu na sceniczne brzydactwo i pogrążenie się jedynie w słuchaniu muzyki.
Uczestnikom krakowskiej premiery takie ekstremalne wrażenia zostały na szczęście oszczędzone. Gwiazdami premierowego wieczoru byli bezsprzecznie sopranistka Iwona Socha jako Zuzanna i baryton Mariusz Kwiecień. Śpiewaczka operowała swoim głosem swobodnie i błyskotliwie. Była przy tym pełna aktorskiego uroku.
Publiczność oklaskiwała z kolei gromko Mariusza Kwietnia nie tylko dlatego, że ten krakowianin, niegdysiejszy chórzysta chóru „Organum”, śpiewa teraz na pierwszych scenach operowych świata. Brawami nagradzano po prostu jego świetną kreację wokalną. Śpiewał zaś bardzo dynamicznie, z wyczuciem dramatyzmu. Wielka kariera wokalna Kwietnia zaczęła się zresztą 17 lat temu właśnie od „Wesela Figara”. Śpiewał wówczas partię Figara.
O innych wokalistach tego wieczoru także można jednak powiedzieć wiele dobrego. Ujmowała i wzruszała mezzosopranistka Monika Korybalska w arii Cherubina „Voi che sapete”. Na pewno warto śledzić, jak będzie rozwiała się dalej kariera artystyczna tej studentki krakowskiej Akademii Muzycznej. Przekonywająca była także Katarzyna Oleś-Blacha jako Hrabina. Jej aria „Dove sono” była wykonana płynnie, z dobrym cieniowaniem frazy melodycznej. Podobał się także bas-baryton Krzysztof Szumański, śpiewający z dobrym wyczuciem komizmu arię „Non più andrai”.
– Ta produkcja krakowska śmiało mogłaby być zaprezentowana w najlepszych teatrach europejskich i amerykańskich – uważa Mariusz Kwiecień. Wypada się z nim zgodzić i zaprosić małopolskich melomanów na kolejne przedstawienia dramatu namiętności, ujętego jednak w niezbyt dramatyczne ramy sceniczne. Nie pożałują kilkugodzinnej obecności na widowni.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.