Żyje w dwóch światach. W tym dzisiejszym i tym z Kresów, który prawie już zginął. – To ostatni moment, żeby ocalić to, co bezpowrotnie gaśnie. Usłyszeć głosy, które przez dziesięciolecia milczały, a teraz są już bardzo cichutkie – opowiada Alina Karolewicz.
Jest polonistką w gimnazjum w Czaplinku, a z zamiłowania badaczką zwyczajów i wielokulturowej tradycji wsi polskiej. Jej nazwisko jest świetnie znane w środowisku pasjonatów folkloru.
Tutaj wszyscy są „skądś”
Kiedy ta drobna blondynka wkłada na siebie specjalnie uszyty strój (wybrany w hołdzie dla mamy), przymyka oczy i zaczyna śpiewać swoim przejmującym głosem, przenosi słuchaczy do świata, którego dawno już nie ma, a którego przebłyski można znaleźć jedynie we wspomnieniach pierwszych mieszkańców Ziem Odzyskanych.
– Tutaj wszyscy są „skądś”. Rodzina mojego taty przyjechała w 1945 r. z Wileńszczyzny, rodzina mojej mamy pochodzi z Wołynia. Te mityczne miejsca ich dzieciństwa pojawiały się tam i ówdzie w opowieściach rodzinnych. Pomyślałam, że teatr jest dobrym sposobem na szukanie prawdy i tożsamości – wspomina początki przygody z folklorem.
Zaproponowała grupie uczennic wystawienie przedstawienia, w którym poszukają swoich korzeni kulturowych. Na podstawie znalezionej na ulicznej wyprzedaży książeczki o zielarce z międzywojennej podwileńskiej wsi stworzyły spektakl przeplatany kresowymi piosenkami i ruszyły na wieś. W białych prostych kieckach („bo do roboty żadna kobieta paradnych sukienek nie wkładała!”), na bosaka, śpiewając oczywiście a cappella („bo jak dziewczyny szły do pracy w polu, to żaden skrzypek czy akordeonista za nimi nie biegał”), podbiały serca tych, w których tliły się jeszcze przywiezione „stamtąd” wspomnienia.
– Nie sądziłyśmy nawet, że to stanie się tak ważne. Dla nich i dla nas. Gdziekolwiek grałyśmy spektakl i śpiewałyśmy, okazywało się, że ludzie nie chcą ot tak wracać do domu. Zostają z nami i mają potrzebę porozmawiania o swoich dawnych czasach. Młodzi ludzie mówili: „a nasza babcia też tak umie śpiewać”. Pierwszy raz czuli z tego powodu dumę, a nie wstyd – opowiada Alina. Przez półtora roku dziewczyny ze spektaklem o znachorce Agrypisze zjeździły przeglądy i warsztaty w całej Polsce. I wszędzie się uczyły. Nie z nut czy nagrań, ale od ludzi.
Zawozimy wieś na wieś
Na dobre wsiąkła w „wiejskie klimaty” w trakcie warsztatów fundacji Muzyka Kresów. Tam spotkała specjalistów etnomuzykologów z Ukrainy, Białorusi, głębi Kresów. Nauczyła się też tej specjalnej sztuki śpiewania „białym głosem”, niezwykłej ludowej emisji głosu, która sprawia, że śpiew jest przejmującym doznaniem.
Jednak tylko co piąta osoba uznaje zastępowanie człowieka sztuczną inteligencją za etyczne.
Świąteczne komedie rządzą się swoimi prawami. I towarzyszą nam już przez cały grudzień.
Trend ten rozpoczął się po agresji Kremla na Ukrainę. A w USA...