Sytuacji, jakie niesie tekst, wystarczyłoby do rozbawienia publiczności. Niestety, realizatorzy nacisnęli pedał zbyt mocno.
Andrzej Karolak /GN
Hiszpańska mucha
Spektakl utrzymany w jazzowych rytmach, ukazuje kulisy rewiowego teatru
Teatr Kamienica, który niedawno obchodził czwartą rocznicę swego istnienia, przyciąga niezwykle ciepłym, gościnnym klimatem. Stara się też, by każdy z widzów znalazł w repertuarze coś dla siebie.
Oprócz znakomitych dramatycznych spektakli poświęconych tragicznym losom takich gwiazd jak Pola Negri lub Wiera Gran, czy patriotycznych wieczorów celebrujących warszawskie rocznice, serwuje widzom lekkie komedie czy wręcz farsy. Do takich należy ostatnia premiera – „Hiszpańska mucha” brytyjskiego autora Jamesa Lee Astora.
Temat wydaje się być atrakcyjny. Ambitny reżyser teatralny Artur chce zadziwić Londyn przepychem swojej nowej sztuki. Niestety, jak się nietrudno domyśleć, zamysły przekraczają finansowe możliwości teatru. Jest więc zmuszony skorzystać ze wsparcia producenta, prostaka i nuworysza, który stawia warunki poniżej ambicji reżysera.
Naturalnie, partnerki obu panów chcą skorzystać na pozycji swoich „mocodawców”, co prowadzi do nieuchronnego konfliktu. Czy uda się go złagodzić za pomocą magicznej mikstury, owej „hiszpańskiej muchy”, wywołującej objawy halucynogenne o charakterze erotycznym?
Sytuacji, jakie niesie tekst, wystarczyłyby do rozbawienia publiczności. Niestety, realizatorzy nacisnęli pedał zbyt mocno. Stąd „karczemne” awantury pełnych temperamentu pań, stąd przerysowanie postaci. Ustrzegł się tej maniery jedynie Sambor Czarnota w roli Artura.
W sumie stracona okazja na wieczór lekki, łatwy i przyjemny, mimo starannej oprawy. A wystarczyłoby lekko stonować poziom dowcipów i nadekspresję wykonawców.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.