Rzeczywistość pokazana na scenie dzieli się wyraźnie na dwie części: pierwsza to mroczny kryminał, druga – obsceniczny i pełen wulgaryzmów świat marginesu. To pęknięcie obniża wartość sztuki, której wymowa nie jest przecież banalna.
Spektakl „Martwa natura w rowie” wystawiony na Scenie na Woli jest podzielony na dwie części, tak jak scena oddzielająca taśmą miejsce, gdzie dokonano przestępstwa, od neutralnego terytorium. Znamy to z pejzażu ulicznego. Pierwsza część to typowy kryminał, część druga, z racji swojej stylistyki, nie do przyjęcia.
Z pierwszej dowiadujemy się, że znaleziono zwłoki dziewczyny, że mord nastąpił nocą, gdy w oparach alkoholu bawiła się młodzież włoskiego miasteczka, gdzie jak co tydzień dilerzy narkotyków znajdowali chętnych na swój towar. Tyle że dziewczyna pochodzi z dobrej rodziny, więc inspektor musi znaleźć sprawców zbrodni, zanim prasa rozpocznie spekulacje.
Matka dziewczyny (w tej roli znakomita Katarzyna Herman) zadziwia niekonwencjonalnymi środkami wyrazu, by ukazać swoją rozpacz, a jednocześnie dokonać obrachunku, tropiąc błędy, jakie mogła popełnić w relacji z córką. Widz otrzymuje komentarz do zdarzeń, które ogląda na scenie. Są doświadczenia, po których człowiek nie może już żyć. Wtedy zwracamy się do nicości. Zatracają się pojęcia dobra i zła, tego, co dozwolone, i tego, co niedozwolone.
– Do kogo mam się skierować w tych pustkowiach? – pyta Emil Cioran. – Skąd wyglądać ukojenia? W tej kosmicznej wędrówce jakbym poszukiwał Boga. Ale w nieskończoności nie ma postojów, toteż nigdy go nie znajdę. I tu pojawia się nihilizm.
W tej tonacji zresztą rozgrywa się spektakl. Reżyser Małgorzata Bogajewska zabiegami formalnymi próbuje wprowadzić kontekst filozoficzny zdarzeń. Zamordowana dziewczyna pojawia się na scenie, wchodzi w relacje z żywymi bohaterami, ale nie ujawnia tajemnicy dramatu.
Druga warstwa tekstu, gęsto padające wulgaryzmy, nie wnoszą nic do tego, co wiemy o środowisku, w którym być może dokonano zbrodni. W czasach barbaryzacji obyczajów stanowią zbędny naddatek. Mamy ochotę zatkać uszy.
Zaskakujące zakończenie nie ratuje w pełni przedstawienia.
Czyli smutne losy Flipa i Flapa. Bo już z końcówki ich kariery.
Jeden z najważniejszych filmów w historii polskiej kinematografii.